Jesteś w: Ostatni dzwonek -> Nowele Konopnickiej
Bohaterem noweli jest także Warszawa z końca XIX wieku. To właśnie na jednej z jej cichych uliczek od dwudziestu siedmiu lat główny bohater prowadził zakład introligatorski.
Mendel związany był ze stolicą był od urodzenia: „ja się piętnasty urodził, tu, na Stare Miasto, w te wąskie uliczkę. Zara za te żółte kamienice, gdzie apteka?”. Kochał swoją „małą ojczyznę” z całego serca: „- Nu, co un jest ten Mendel Gdański? Un Żyd jest, w to miasto urodzony jest, w to miasto un żyje ze swojej pracy, w to miasto ma grób ojca swego i matki swojej - i żony swojej, i córki swojej. Un i sam w to miasto kości swoje położy”.
Znał doskonale zwyczaje ludzi mieszkających w sąsiedztwie i okolicy: „Wie, kiedy zza którego węgła wyjrzy w dzień pogodny słońce; ile dzieci przebiegnie rankiem, drepcąc do ochronki, do szkoły; ile zwiędłych dziewcząt w ciemnych chustkach, z małymi blaszeczkami w ręku przejdzie po trzy, po cztery, do fabryki cygar na robotę; ile kobiet przystanie z koszami na starym, wytartym chodniku, pokazując sobie zakupione jarzyny, skarżąc się na drogość jaj, mięsa i masła; ilu wyrobników przecłapie środkiem bruku, ciężkim chodem nóg obutych w trepy, niosąc pod pachą węzełki, a w ręku cebrzyki, kielnie, liny. siekiery, piły. Ba, on i to nawet wie może: ile wróbli gnieździ się w gzymsach starego browaru - który panuje nad uliczką wysokim, poczerniałym kominem - w gałęziach chorowitej, rosnącej przy nim topoli, która, nie ma ani siły do życia, ani ochoty do śmierci i stoi tak czarniawa, przez pół uschnięta, z pniem spustoszonym, z którego na wiosnę wynika nieco bladej zieloności. On, może nawet nie patrząc w okno, samym uchem tylko rozpoznałby, czy Paweł, stróż, zamiata ulicę nową swoją, czy też starą miotłą”.
Warszawa w oczach Gdańskiego jest miastem spokojnym, w którym jego wnuk Kubuś ma doskonałe warunki do rozwoju. Choć obaj mieszkają w biedniejszej dzielnicy stolicy, to jednak są tam szczęśliwi, żyją według stałego rytmu dnia. Gdy dziadek pracuje, maluch odrabia lekcje, a w piątki wspólnie spożywają odświętny posiłek.
Ludzie są dla siebie mili. Sąsiadki przynoszą Gdańskim obiady, każdy się zna i darzy szacunkiem, wszyscy mają do siebie zaufanie. Stary introligator miał szczerych przyjaciół (straganiarka podawała mu przez otwarte okno czarną rzodkiew w zamian za kolorowy papier dla swych dzieci, z którego kleili latawce), którzy traktowali go jak równego sobie, nie myśląc o nim, jak o chciwym Żydzie. Cieszył się nawet sympatią dzieci, czego dowodem może być fakt, iż przychodził do niego synek gospodarza domu (przesiadywał całe dnie w jego izbie, klejąc żołnierzyki z tektury).
Wszystko legło w gruzach z chwilą pojawienia się pierwszych plotek na temat pogromu Żydów. W kulminacyjnym punkcie noweli, gdy dochodzi do starcia pod oknem bohatera, Warszawa nie jest już dla niego oazą spokoju i domem. Choć stają przy nim ludzi gotowi pomóc (własnym ciałem broni go student, również Janowa oferuje wsparcie), to jednak przeważa wrażenie, że jest obcy w mieście. Uliczna zgraja, którą charakteryzuje „dzika żądza pastwienia się (…) instynkt okrucieństwa” powodują, że umiera w nim serce do Warszawy, „jego” miasta.
Konopnicka stara się pokazać w noweli, że każde miejsce tworzą ludzie i to od nich zależy, czy będzie ono azylem, czy też skupiskiem osób małych i głupich.
Obraz miasta przedstawiony w noweli „Mendel Gdański”
Mendel związany był ze stolicą był od urodzenia: „ja się piętnasty urodził, tu, na Stare Miasto, w te wąskie uliczkę. Zara za te żółte kamienice, gdzie apteka?”. Kochał swoją „małą ojczyznę” z całego serca: „- Nu, co un jest ten Mendel Gdański? Un Żyd jest, w to miasto urodzony jest, w to miasto un żyje ze swojej pracy, w to miasto ma grób ojca swego i matki swojej - i żony swojej, i córki swojej. Un i sam w to miasto kości swoje położy”.
Znał doskonale zwyczaje ludzi mieszkających w sąsiedztwie i okolicy: „Wie, kiedy zza którego węgła wyjrzy w dzień pogodny słońce; ile dzieci przebiegnie rankiem, drepcąc do ochronki, do szkoły; ile zwiędłych dziewcząt w ciemnych chustkach, z małymi blaszeczkami w ręku przejdzie po trzy, po cztery, do fabryki cygar na robotę; ile kobiet przystanie z koszami na starym, wytartym chodniku, pokazując sobie zakupione jarzyny, skarżąc się na drogość jaj, mięsa i masła; ilu wyrobników przecłapie środkiem bruku, ciężkim chodem nóg obutych w trepy, niosąc pod pachą węzełki, a w ręku cebrzyki, kielnie, liny. siekiery, piły. Ba, on i to nawet wie może: ile wróbli gnieździ się w gzymsach starego browaru - który panuje nad uliczką wysokim, poczerniałym kominem - w gałęziach chorowitej, rosnącej przy nim topoli, która, nie ma ani siły do życia, ani ochoty do śmierci i stoi tak czarniawa, przez pół uschnięta, z pniem spustoszonym, z którego na wiosnę wynika nieco bladej zieloności. On, może nawet nie patrząc w okno, samym uchem tylko rozpoznałby, czy Paweł, stróż, zamiata ulicę nową swoją, czy też starą miotłą”.
Warszawa w oczach Gdańskiego jest miastem spokojnym, w którym jego wnuk Kubuś ma doskonałe warunki do rozwoju. Choć obaj mieszkają w biedniejszej dzielnicy stolicy, to jednak są tam szczęśliwi, żyją według stałego rytmu dnia. Gdy dziadek pracuje, maluch odrabia lekcje, a w piątki wspólnie spożywają odświętny posiłek.
Ludzie są dla siebie mili. Sąsiadki przynoszą Gdańskim obiady, każdy się zna i darzy szacunkiem, wszyscy mają do siebie zaufanie. Stary introligator miał szczerych przyjaciół (straganiarka podawała mu przez otwarte okno czarną rzodkiew w zamian za kolorowy papier dla swych dzieci, z którego kleili latawce), którzy traktowali go jak równego sobie, nie myśląc o nim, jak o chciwym Żydzie. Cieszył się nawet sympatią dzieci, czego dowodem może być fakt, iż przychodził do niego synek gospodarza domu (przesiadywał całe dnie w jego izbie, klejąc żołnierzyki z tektury).
Wszystko legło w gruzach z chwilą pojawienia się pierwszych plotek na temat pogromu Żydów. W kulminacyjnym punkcie noweli, gdy dochodzi do starcia pod oknem bohatera, Warszawa nie jest już dla niego oazą spokoju i domem. Choć stają przy nim ludzi gotowi pomóc (własnym ciałem broni go student, również Janowa oferuje wsparcie), to jednak przeważa wrażenie, że jest obcy w mieście. Uliczna zgraja, którą charakteryzuje „dzika żądza pastwienia się (…) instynkt okrucieństwa” powodują, że umiera w nim serce do Warszawy, „jego” miasta.
Konopnicka stara się pokazać w noweli, że każde miejsce tworzą ludzie i to od nich zależy, czy będzie ono azylem, czy też skupiskiem osób małych i głupich.
Zobacz inne artykuły:
kontakt | polityka cookies