Jesteś w: Ostatni dzwonek -> Dzieje Tristana i Izoldy
W utworze mamy przykład jednego z najbardziej dramatycznych trójkątów miłosnych, skutków miłości zrodzonej z magii, przeklętej, fatalnej. Tragiczny skutek pomyłki - wypicia napoju miłosnego - zmienia wzorowego rycerza w wiarołomcę i grzesznika, a dobrze wychowaną potomkinię królów w zwykłą cudzołożnicę, wykorzystującą spryt i podstęp w dążeniu do spełnienia.
Można zastanawiać się nad prawdziwością uczucia łączącego Tristana i Izoldę. Czyż nie przywykliśmy do miłości zrodzonej z fascynacji i „magnetyzmu serc”? Karmieni Szekspirowskim dramatem „Romeo i Julia” czy „Lalką” Bolesława Prusa, przywykliśmy do myśli, że miłość to fascynacja drugim człowiekiem i gotowość całkowitego poświęcenia. Pozornie tak jest też w średniowiecznych „Dziejach o Tristanie i Izoldzie”. Pozornie…
W przeciwieństwie do osadzonych w rzeczywistych realiach książek, romans ten zrodził się wskutek magicznego pierwiastka, ingerencji tajemnych ziół i mikstur. Z drugiej strony, czyż miłość to nie magia i tajemnica? To właśnie zachwyca w legendzie. Możemy miłosny napój interpretować dosłownie, lub bardziej metaforycznie – jako symbol strzały Amora, trafiającej nas przynajmniej raz w życiu.
Innym elementem tej historii godnym zastanowienia jest fakt, czy gdyby nie jej fatalny koniec, to nadal interesowałby nas związek cudzołożników. Załóżmy, że Tristan i Izolda nie zginęli, a na ich grobach nie wyrósł symboliczny głóg, łączący ich dusze na wieki. Żyliby dalej w kłamstwie i grzechu. Izolda nadal udawałaby wzorową żonę, tak naprawdę gotową w każdej chwili opuścić dobrego męża („nie uwierzę mu póty, póki nie pokaże tego pierścienia. Ale skoro go zobaczę, żadna powaga, żaden zakaz króla nie przeszkodzą mi uczynić tego, co zlecisz, będzieli to rozsądek czy szaleństwo”), a Tristan dalej wypierałby się przez Bogiem i samym sobą swego występku. Król Marek, człowiek wielkiej szlachetności i wyrozumiałości, nadal byłby karmiony uśmiechami i wspólną grą w szachy z cudzołożną żoną, a Izolda o Białych Dłoniach, kobieta skromna i uległa, dalej wierzyłaby w śluby czystości złożone przez głównego bohatera.
Tragizm opowieści nie polega na jej tragicznym końcu, lecz na tragicznym przebiegu. Miłość, choć piękna i dodająca skrzydeł ze swej natury, tu jest tylko, lub aż, uczuciem skażonym od początku piętnem tragizmu. Od chwili, gdy bohaterowie wypili na statku miłosny (tak naprawdę śmiertelny) napój wiedzieli, jaki los ich czeka: los wygnańców, kłamców, cudzołożników. Obraz fatalnej miłości w „Dziejach Tristana i Izoldy”
W utworze mamy przykład jednego z najbardziej dramatycznych trójkątów miłosnych, skutków miłości zrodzonej z magii, przeklętej, fatalnej. Tragiczny skutek pomyłki - wypicia napoju miłosnego - zmienia wzorowego rycerza w wiarołomcę i grzesznika, a dobrze wychowaną potomkinię królów w zwykłą cudzołożnicę, wykorzystującą spryt i podstęp w dążeniu do spełnienia.
Można zastanawiać się nad prawdziwością uczucia łączącego Tristana i Izoldę. Czyż nie przywykliśmy do miłości zrodzonej z fascynacji i „magnetyzmu serc”? Karmieni Szekspirowskim dramatem „Romeo i Julia” czy „Lalką” Bolesława Prusa, przywykliśmy do myśli, że miłość to fascynacja drugim człowiekiem i gotowość całkowitego poświęcenia. Pozornie tak jest też w średniowiecznych „Dziejach o Tristanie i Izoldzie”. Pozornie…
W przeciwieństwie do osadzonych w rzeczywistych realiach książek, romans ten zrodził się wskutek magicznego pierwiastka, ingerencji tajemnych ziół i mikstur. Z drugiej strony, czyż miłość to nie magia i tajemnica? To właśnie zachwyca w legendzie. Możemy miłosny napój interpretować dosłownie, lub bardziej metaforycznie – jako symbol strzały Amora, trafiającej nas przynajmniej raz w życiu.
Innym elementem tej historii godnym zastanowienia jest fakt, czy gdyby nie jej fatalny koniec, to nadal interesowałby nas związek cudzołożników. Załóżmy, że Tristan i Izolda nie zginęli, a na ich grobach nie wyrósł symboliczny głóg, łączący ich dusze na wieki. Żyliby dalej w kłamstwie i grzechu. Izolda nadal udawałaby wzorową żonę, tak naprawdę gotową w każdej chwili opuścić dobrego męża („nie uwierzę mu póty, póki nie pokaże tego pierścienia. Ale skoro go zobaczę, żadna powaga, żaden zakaz króla nie przeszkodzą mi uczynić tego, co zlecisz, będzieli to rozsądek czy szaleństwo”), a Tristan dalej wypierałby się przez Bogiem i samym sobą swego występku. Król Marek, człowiek wielkiej szlachetności i wyrozumiałości, nadal byłby karmiony uśmiechami i wspólną grą w szachy z cudzołożną żoną, a Izolda o Białych Dłoniach, kobieta skromna i uległa, dalej wierzyłaby w śluby czystości złożone przez głównego bohatera.
Kwestią godną próby rozstrzygnięcia jest odpowiedź na pytanie, czy kochankowie byli odpowiedzialni za swe postępowanie, czy tylko biernie spełniali swe wyniszczające pragnienia, byli niewolnikami swych żądzy… Rolę współczującego obserwatora przyjął narrator. Swymi częstymi uwagami o boleściach i niedoli kochanków, wziął ich w obronę: „Nie wiernej Brangien, ale siebie samych kochankowie winni się obawiać. Ale w jaki sposób pijane ich serca umiałyby być czujne? Miłość ich przypiera, tak jak pragnienie pcha ku strumieniowi dogorywającego jelenia lub jak krogulec, nagle wypuszczony po długim poście, rzuca się na ofiarę. Niestety! Miłości nie da się ukryć”.
Tak naprawdę Tristan i królowa, będąc zmuszonymi do tłumaczenia się z potajemnych schadzek i spotkań, nigdy nie wyrazili skruchy, nigdy też nie przyznali się do miłowania „występną miłością”. Dla nich była to po prostu wewnętrzna potrzeba tak silna, że prowadząca do śmierci: „Kochankowie nie mogli żyć ani umrzeć jedno bez drugiego. W rozłączeniu nie było to życie ani śmierć, ale i życie, i śmierć razem”.
Czarodziejski napój nie przestał działać nawet po ich śmierci: „Wpodle kaplicy, po prawej stronie absydy, pochował ich w dwóch grobach. Ale w nocy z grobu Tristana wybujał zielony i liściasty głóg o silnych gałęziach, pachnących kwiatach, który wznosząc się ponad kaplicę, zanurzył się w grobie Izoldy. Ludzie miejscowi ucięli głóg: nazajutrz odrósł na nowo, równie zielony, równie kwitnący, równie żywy, i znowuż utopił się w łożu Izoldy Jasnowłosej. Po trzykroć chcieli go zniszczyć, na próżno. Wreszcie donieśli o cudzie królowi Markowi. Król zabronił odtąd ucinać głóg”.
strona: 1 2
Zobacz inne artykuły:

kontakt | polityka cookies