Jesteś w: Ostatni dzwonek -> Opowiadania Borowskiego
W tym krótszym, kilkunastostronicowym opowiadaniu przewija się motyw pochodu ludzi dwiema drogami, z których jedna prowadziła do obozu, a druga do gazu. Wielokrotnie powtarza się tam zdanie: „Ludzie szli i szli”, którego sens został wzmocniony dwukrotnym użyciem czasownika „szli”. Jak szli? Bezustannie, miarowo, bez najmniejszego oporu…
Narrator (Tadek) wraz ze współwięźniami zbudował na pustym polu za barakami szpitala boisko do gry w piłkę. Obok na murawie zasadzili kwiaty i warzywa. Na prawo od boiska mieściły się krematoria: jedne za rampą FKL-u (obozu kobiecego), a drugie tuż przy drutach wysokiego napięcia. Narrator stale był świadkiem przyjeżdżających transportów z ludźmi. W przepełnionych wagonach jednokrotnie przyjeżdżało około trzech tysięcy więźniów. Od rampy kolejowej prowadziły dwie drogi: jedna w stronę lasu, druga w kierunku szpitala - obie wiodły do krematoriów. O każdej porze dnia i nocy szedł nimi tłum ludzi z ciągle przyjeżdżających pociągów. Wszyscy szli tylko w jedną stronę, nikt nigdy nie wracał. Jedynie z drogi wiodącej do szpitala czasami ocalało kilkoro ludzi, kierowanych potem do „zauny” (łaźni), gdzie byli goleni, odzierani z ubrań i wpychani do obozu (czasem to była szansa na przeżycie, a czasem nie…).
Narrator informuje, że nie pracuje już w szpitalu, lecz jest teraz członkiem obozu roboczego, obok którego znajdował się niewykończony i niezamieszkały jeszcze odcinek C. Baraki były niezadaszone i bez jakichkolwiek sprzętów. Pewnego dnia zasiedlono je około trzydziestoma tysiącami kobiet, które przebrano w kolorowe sukienki. Z tego względu obóz nazwano Perskim Rynkiem. Kobiety godzinami stały na mrozie na apelu, były głodne, bez bielizny. W dzień wychodziły z baraków na zewnątrz, ponieważ komando Wagner budował Na Perskim Rynku drogę z kamienia, kanalizację i umywalki na wszystkich odcinkach Birkenau. Do magazynu szefa (esesmana) przynoszono koce, kołdry i naczynia, których część była rozkradana przez pracujących tam więźniów i zamieniana na żywność czy inne rzeczy.
Gdy przeszli już do krycia dachów, rano, pchając przed sobą wózek z towarem, bohater widział stojące w bramie „wachmanki” (wartowniczki). Niejedna z nich miała kochanków wśród murarzy czy cieśli. Gdy mężczyźni rozpalali ogień do gotowania smoły, wówczas kobiety przychodziły do nich się ogrzać: „obleciały nas i prosiły o wszystko (ołówek, papier i chleb)”. Były wśród nich dziewczynki, młode dziewczęta, mężatki, matki… Pilnowały ich Słowaczki – blokowe na Perskim Rynku – mające za sobą po parę lat obozu. Wśród nich była Mirka, obiekt uczuć Żyda, zdobywającego dla niej jedzenie. Choć błagała o pomoc dla chorego, ukrywanego dziecka, nie uzyskała jej ani od Żyda, ani od Tadka: „Wzruszyłem ramionami i wyszedłem z bloku” (chwilowy odruch współczucia uznał za niedorzeczny).
Jedna z blokowych w przypływie złości wykrzyczała pewnego dnia więźniarkom, że ich rodziny, wszyscy ludzie, których tu przywieziono – poszli do gazu. Powiedziała, że też tam trafią: „Ten dym, który widzicie nad dachami, to wcale nie z cegielni, jak wam mówią. To z waszych dzieci!”.Ludzie, którzy szli - streszczenie
W tym krótszym, kilkunastostronicowym opowiadaniu przewija się motyw pochodu ludzi dwiema drogami, z których jedna prowadziła do obozu, a druga do gazu. Wielokrotnie powtarza się tam zdanie: „Ludzie szli i szli”, którego sens został wzmocniony dwukrotnym użyciem czasownika „szli”. Jak szli? Bezustannie, miarowo, bez najmniejszego oporu…
Narrator (Tadek) wraz ze współwięźniami zbudował na pustym polu za barakami szpitala boisko do gry w piłkę. Obok na murawie zasadzili kwiaty i warzywa. Na prawo od boiska mieściły się krematoria: jedne za rampą FKL-u (obozu kobiecego), a drugie tuż przy drutach wysokiego napięcia. Narrator stale był świadkiem przyjeżdżających transportów z ludźmi. W przepełnionych wagonach jednokrotnie przyjeżdżało około trzech tysięcy więźniów. Od rampy kolejowej prowadziły dwie drogi: jedna w stronę lasu, druga w kierunku szpitala - obie wiodły do krematoriów. O każdej porze dnia i nocy szedł nimi tłum ludzi z ciągle przyjeżdżających pociągów. Wszyscy szli tylko w jedną stronę, nikt nigdy nie wracał. Jedynie z drogi wiodącej do szpitala czasami ocalało kilkoro ludzi, kierowanych potem do „zauny” (łaźni), gdzie byli goleni, odzierani z ubrań i wpychani do obozu (czasem to była szansa na przeżycie, a czasem nie…).
Narrator informuje, że nie pracuje już w szpitalu, lecz jest teraz członkiem obozu roboczego, obok którego znajdował się niewykończony i niezamieszkały jeszcze odcinek C. Baraki były niezadaszone i bez jakichkolwiek sprzętów. Pewnego dnia zasiedlono je około trzydziestoma tysiącami kobiet, które przebrano w kolorowe sukienki. Z tego względu obóz nazwano Perskim Rynkiem. Kobiety godzinami stały na mrozie na apelu, były głodne, bez bielizny. W dzień wychodziły z baraków na zewnątrz, ponieważ komando Wagner budował Na Perskim Rynku drogę z kamienia, kanalizację i umywalki na wszystkich odcinkach Birkenau. Do magazynu szefa (esesmana) przynoszono koce, kołdry i naczynia, których część była rozkradana przez pracujących tam więźniów i zamieniana na żywność czy inne rzeczy.
Gdy przeszli już do krycia dachów, rano, pchając przed sobą wózek z towarem, bohater widział stojące w bramie „wachmanki” (wartowniczki). Niejedna z nich miała kochanków wśród murarzy czy cieśli. Gdy mężczyźni rozpalali ogień do gotowania smoły, wówczas kobiety przychodziły do nich się ogrzać: „obleciały nas i prosiły o wszystko (ołówek, papier i chleb)”. Były wśród nich dziewczynki, młode dziewczęta, mężatki, matki… Pilnowały ich Słowaczki – blokowe na Perskim Rynku – mające za sobą po parę lat obozu. Wśród nich była Mirka, obiekt uczuć Żyda, zdobywającego dla niej jedzenie. Choć błagała o pomoc dla chorego, ukrywanego dziecka, nie uzyskała jej ani od Żyda, ani od Tadka: „Wzruszyłem ramionami i wyszedłem z bloku” (chwilowy odruch współczucia uznał za niedorzeczny).
Esesmanki wyciągały na apelu z szeregów kobiety ciężarne i brzydsze, po czym wrzucały je w „oko” (otaczały je kołem i zapędzały do krematorium).
Ciągle przyjeżdżały nowe transporty ludzi, których od razu kierowaną na drogę bez powrotu. Rozebrany tłum wchodził do środka, esesmani zamykali okna, dokręcali śruby i puszczali gaz. Po paru minutach otwierali drzwi, wietrzyli, a Sonderkommando – złożone z przeważnie żydowskich więźniów – wynosiło zwłoki, by je spalić. Czasem po zagazowaniu, gdy palono ciała, przyjeżdżały spóźnione samochody z ludźmi, dla których nie „opłacało się” już uruchamiać krematorium – rozebranych wrzucano żywcem do płonącego dołu (kto miał szczęście, dostał przedtem strzał w głowę). Raz wśród przywiezionych narrator widział starszą kobietę z córką. Gdy mała nie chciała od niej odejść, esesman (powtarzając, by była odważna) poprowadził ją rozebraną do płonącego dołu, po czym strzelił w głowę.
strona: 1 2
Szybki test:
Perskim Rynkiem nazywano:a) miejsce wymiany towarów w obozie
b) część obozu w Auschwitz przeznaczoną dla kobiet
c) dom publiczny w obozie
d) obóz przeznaczony dla kobiet w Birkenau
Rozwiązanie
Zobacz inne artykuły:

kontakt | polityka cookies