Jesteś w: Ostatni dzwonek -> Ludzie bezdomni
Glikauf!
Zwrot ten pochodzi z języka niemieckiego i oznacza w polskim odpowiedniku „Szczęść Boże”. W tym rozdziale Tomasz poznaje trudne warunki pracy górników i dowiaduje się o wykorzystywaniu do granic możliwości w pracach kopalnianych koni.
Następnego dnia Judym przebudził się w mieszkaniu Korzeckiego i zobaczył, że gospodarza już nie było. Wypił szklankę mleka, po czym poszedł zobaczyć osadę fabryczną. Stały tam murowane, piętrowe domy z czerwonej cegły, które tworzyły miasteczko. Na jednej z ulic znajdowały się długie budynki, liczące około pięćdziesięciu okien. Nigdzie nie widział kwiatów czy drzew. Pod domami nie rosła nawet trawa. Z jednej strony szosy w dużym rowie płynęła rzeka, w której woda miała rudy kolor. Dzień był mglisty, a szosę przecinały szyny biegnące w różne strony.
Przy jednym z domów zatrzymał Tomasza jakiś człowiek z wiadomością, że inżynier czeka na niego w budynku. Gdy wszedł do olbrzymiej izby, przedzielonej balustradą, przy stole zastał starszego sztygara i dozorcę. Odczytywano właśnie listę robotników, idących na szychtę i rozdawano im chleb.
Judym z Korzeckim założyli grube skórzane buty, kaftany, w rękach mieli mosiężne lampy, i w takim rynsztunku zjechali windą pod ziemię. Wyszli z niej na korytarz, oświetlony elektrycznymi lampkami. Zobaczyli mnóstwo pracujących ludzi. Wozy z węglem ciągnęły konie. Bohaterowie poszli dalej w miejsce, gdzie skończyło się światło. Oświetlali teraz drogę kagankami trzymanymi w dłoniach. Spód korytarza pokrywały kolejowe szyny, po których jeździły wózki z fedrunkiem, ciągnięte przez wyczerpane konie. Na dole kopalni, między podobnymi korytarzami, panował przeciąg. Górnicy laskami prochu wysadzali ściany, z których sypały się bryły węgla. Mężczyźni poszli do szybu, który miał ich zabrać na powierzchnię. Woda lała się strugami, kapała i ciekła ścianach.
Stanęli w mokrej windzie, wypełnionej wrzeszczącymi, przemokłymi, zezłoszczonymi ludźmi. W ciągu jednego momentu wywieziono ich na powierzchnię. Szli stamtąd ciemnym, wilgotnym i nieskończenie długim korytarzem. Strop pochylał się tu i ówdzie, wyginał belki i miażdżył okładziny. Ciemności nie oświetlały nawet ogniki górnicze. Czasami wózki ciągnięte przez konie wypadały z szyn. Poganiacz, kiedy musiał wstawić wózek na szyny, bił konia batem. Tomasz powiedział koledze, że powinien zabronić takiego postępowania swym pracownikom, na co usłyszał: „Ja zabraniam, zabraniam z całej duszy, ale już nie mam siły...”.
Pod ziemią Korzecki witał się z górnikami słowem Glikauf, co oznaczało życzenia szczęścia i powodzenia w pracy: „Było w tym dźwięku coś ściskającego serce. Przywierał do mózgu obraz figur tych starców, ledwie dających się z mroku wyróżnić, tych czarnych brył, które za życia mieszkają w grobie, śnią w nim przez resztę dni swoich jak pająki, czekając cierpliwie na chwilę, kiedy już na zawsze wstąpią do ziemi, kiedy wejdą w jej zimne łono na "szychtę" wieczną. Łańcuch ciemnej niedoli przykuwa ich do miejsca. W starczym drzemaniu widzą pewno ciepłe słońce wiosenne i jasne łąki, kwiatami zasiane...”.„Ludzie bezdomni” - streszczenie szczegółowe
Autor: Karolina MarlgaGlikauf!
Zwrot ten pochodzi z języka niemieckiego i oznacza w polskim odpowiedniku „Szczęść Boże”. W tym rozdziale Tomasz poznaje trudne warunki pracy górników i dowiaduje się o wykorzystywaniu do granic możliwości w pracach kopalnianych koni.
Następnego dnia Judym przebudził się w mieszkaniu Korzeckiego i zobaczył, że gospodarza już nie było. Wypił szklankę mleka, po czym poszedł zobaczyć osadę fabryczną. Stały tam murowane, piętrowe domy z czerwonej cegły, które tworzyły miasteczko. Na jednej z ulic znajdowały się długie budynki, liczące około pięćdziesięciu okien. Nigdzie nie widział kwiatów czy drzew. Pod domami nie rosła nawet trawa. Z jednej strony szosy w dużym rowie płynęła rzeka, w której woda miała rudy kolor. Dzień był mglisty, a szosę przecinały szyny biegnące w różne strony.
Przy jednym z domów zatrzymał Tomasza jakiś człowiek z wiadomością, że inżynier czeka na niego w budynku. Gdy wszedł do olbrzymiej izby, przedzielonej balustradą, przy stole zastał starszego sztygara i dozorcę. Odczytywano właśnie listę robotników, idących na szychtę i rozdawano im chleb.
Judym z Korzeckim założyli grube skórzane buty, kaftany, w rękach mieli mosiężne lampy, i w takim rynsztunku zjechali windą pod ziemię. Wyszli z niej na korytarz, oświetlony elektrycznymi lampkami. Zobaczyli mnóstwo pracujących ludzi. Wozy z węglem ciągnęły konie. Bohaterowie poszli dalej w miejsce, gdzie skończyło się światło. Oświetlali teraz drogę kagankami trzymanymi w dłoniach. Spód korytarza pokrywały kolejowe szyny, po których jeździły wózki z fedrunkiem, ciągnięte przez wyczerpane konie. Na dole kopalni, między podobnymi korytarzami, panował przeciąg. Górnicy laskami prochu wysadzali ściany, z których sypały się bryły węgla. Mężczyźni poszli do szybu, który miał ich zabrać na powierzchnię. Woda lała się strugami, kapała i ciekła ścianach.
Stanęli w mokrej windzie, wypełnionej wrzeszczącymi, przemokłymi, zezłoszczonymi ludźmi. W ciągu jednego momentu wywieziono ich na powierzchnię. Szli stamtąd ciemnym, wilgotnym i nieskończenie długim korytarzem. Strop pochylał się tu i ówdzie, wyginał belki i miażdżył okładziny. Ciemności nie oświetlały nawet ogniki górnicze. Czasami wózki ciągnięte przez konie wypadały z szyn. Poganiacz, kiedy musiał wstawić wózek na szyny, bił konia batem. Tomasz powiedział koledze, że powinien zabronić takiego postępowania swym pracownikom, na co usłyszał: „Ja zabraniam, zabraniam z całej duszy, ale już nie mam siły...”.
Pielgrzym
Bohater poznaje inżyniera Kalinowicza – dyrektora kopalni i jego dzieci. Z młodym Kalinowiczem wdaje się w rozmowę o stanie opieki medycznej hutników i górników. Korzecki otrzymuje tajemniczy pakunek.
Korzecki poprosił pewnego dnia Judyma, by poszedł z nim z wizytą do Kalinowicza – dyrektora i inżyniera kopalni. Tomasz ujrzał w cienistym ogrodzie „pałac”, do którego wprowadził ich lokaj. Ujrzeli tam wyściełane krzesła, puszyste dywany i piękne obrazy na ścianach.
Po wejściu Kalinowicza, człowieka otyłego i z łysiną, zachowującego się wyniośle, Korzecki przedstawił mu Judyma. Bywając tu wcześniej, zauważył nowy nabytek gospodarza – ścienny, zachwycający zegar, kupiony w Monachium. Mężczyźni przeszli do sąsiedniego pokoju – gabinetu urządzonego z przepychem. Na meblach stało mnóstwo figurek, fotografii i książek. Dyrektor pochwalił się obrazem zakupionym w Mediolanie od artysty, który jeszcze nie dokończył dzieła (właśnie to zachwyciło Kalinowicza). Przeszli potem do pracowni, gdzie przy stole siedziała dziewiętnastoletnia panna, z jasnymi, błękitnymi oczami, w różowej sukni. Okazało się, że to Helena, córka dyrektora. Znowu wszyscy przeszli do salonu. Wtedy dwudziestoletni młodzieniec przywitał się z Korzeckim, przedstawiając się Judymowi jako syn Kalinowicza.
strona: 1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22
Szybki test:
Państwo Czerniszowie prowadzili:a) sklep z pamiątkami
b) szpital
c) otwarty dom
d) hotel
Rozwiązanie
Węglichowski za pieniądze z komornego płacił za wyształcenie:
a) szwaczki
b) doktora
c) ogrodnika
d) kucharza
Rozwiązanie
Dzieci Wiktora Judyma to:
a) Tomek i Karolina
b) Maciek i Wiola
c) Franek i Karola
d) Olek i Ola
Rozwiązanie
Więcej pytań
Zobacz inne artykuły:

kontakt | polityka cookies