Jesteś w: Ostatni dzwonek -> Proces
Bankier zaczął się zastanawiać, czy nie powinien opuścić katedry. Dochodziła jedenasta, więc nie musiał już czekać na Włocha. Ksiądz odwrócił się i oparł ręce na balustradzie. W katedrze zapanowała cisza. K. powoli zbierał się do wyjścia. Kierując się ku głównej nawie, poczuł się opuszczony, wziął album i nagle usłyszał głos duchownego, który wzywał go po imieniu. Bankier zatrzymał się gwałtownie i patrzył przed siebie na ziemię. Na razie był wolny i w każdej chwili mógł wyjść. Gdyby jednak odwrócił się, byłby schwytany, ponieważ oznaczałoby to, że wyraźnie zrozumiał, wezwanie. Powoli odwrócił głowę, by sprawdzić, co robi ksiądz. Mężczyzna stał nadal na ambonie i dał znak, by zbliżył się do niego. K. z ciekawości podbiegł do ambony, a ksiądz wezwał go jeszcze bliżej. Ponownie padło jego nazwisko. Bohater potwierdził, że nazywa się Józef K.
Nazwisko to od pewnego czasu ciążyło mu – znali je nawet ludzie, których widział po raz pierwszy. Ksiądz oznajmił, że K. jest oskarżony, co bankier również potwierdził. Duchowny oświadczył, że jest kapelanem sądowym i chce z nim porozmawiać. Kazał odłożyć album, który K. odrzucił gwałtownie. Ksiądz zapytał, czy wie, że jego proces źle stoi. K. oznajmił, że zdaje sobie z tego sprawę i choć zadał sobie sporo trudu, do tej pory nie miał jeszcze gotowego podania. Duchowny spytał, jak wyobraża sobie koniec.
K. odpowiedział, że wcześniej był przekonany, iż wszystko zakończy się dobrze, lecz teraz zaczynał w to wątpić. Ksiądz rzekł, że jego obawy są podobne, ponieważ K. jest uważany za winnego, a jego wina postrzegana jest jako udowodniona i prawdopodobnie proces nie wyjdzie poza niższy sąd. K. wyjaśnił, że nie jest winny, że to pomyłka. Uważał, że wszyscy są uprzedzeni do jego osoby, a jego sytuacja stawała się coraz gorsza. Ksiądz odparł, że źle rozumie fakty, gdyż wyrok nie zapada nagle, lecz samo postępowanie przechodzi stopniowo w wyrok. Z naganą stwierdził, że K. za bardzo liczy na obcą pomoc, w szczególności kobiet. Bankier usiłował wytłumaczyć, że kobiety mają wielką moc, zwłaszcza w sądzie, który składa się głównie z kobieciarzy.
Ksiądz pochylił głowę na balustradę, kościelny zaczął gasić świece na głównym ołtarzu. Za oknami panowała ciemność. K. spytał duchownego, czy gniewa się na niego za wypowiedzianą opinię. Po dłuższym milczeniu ksiądz wykrzyknął, czy nie widzi nic o dwa kroki od siebie. Zachowywał się jak ktoś, kto widzi upadek drugiego człowieka. Zapadła cisza. K. zastanawiał się, dlaczego ksiądz nie schodzi z ambony. Liczył na pomoc duchownego, na wskazanie mu jak ma wyłamać się z procesu, jak go obejść i żyć poza dochodzeniem. Taka możliwość musiała istnieć i K. często o niej myślał. „Proces” - streszczenie szczegółowe
Autor: Dorota BlednickaBankier zaczął się zastanawiać, czy nie powinien opuścić katedry. Dochodziła jedenasta, więc nie musiał już czekać na Włocha. Ksiądz odwrócił się i oparł ręce na balustradzie. W katedrze zapanowała cisza. K. powoli zbierał się do wyjścia. Kierując się ku głównej nawie, poczuł się opuszczony, wziął album i nagle usłyszał głos duchownego, który wzywał go po imieniu. Bankier zatrzymał się gwałtownie i patrzył przed siebie na ziemię. Na razie był wolny i w każdej chwili mógł wyjść. Gdyby jednak odwrócił się, byłby schwytany, ponieważ oznaczałoby to, że wyraźnie zrozumiał, wezwanie. Powoli odwrócił głowę, by sprawdzić, co robi ksiądz. Mężczyzna stał nadal na ambonie i dał znak, by zbliżył się do niego. K. z ciekawości podbiegł do ambony, a ksiądz wezwał go jeszcze bliżej. Ponownie padło jego nazwisko. Bohater potwierdził, że nazywa się Józef K.
Nazwisko to od pewnego czasu ciążyło mu – znali je nawet ludzie, których widział po raz pierwszy. Ksiądz oznajmił, że K. jest oskarżony, co bankier również potwierdził. Duchowny oświadczył, że jest kapelanem sądowym i chce z nim porozmawiać. Kazał odłożyć album, który K. odrzucił gwałtownie. Ksiądz zapytał, czy wie, że jego proces źle stoi. K. oznajmił, że zdaje sobie z tego sprawę i choć zadał sobie sporo trudu, do tej pory nie miał jeszcze gotowego podania. Duchowny spytał, jak wyobraża sobie koniec.
K. odpowiedział, że wcześniej był przekonany, iż wszystko zakończy się dobrze, lecz teraz zaczynał w to wątpić. Ksiądz rzekł, że jego obawy są podobne, ponieważ K. jest uważany za winnego, a jego wina postrzegana jest jako udowodniona i prawdopodobnie proces nie wyjdzie poza niższy sąd. K. wyjaśnił, że nie jest winny, że to pomyłka. Uważał, że wszyscy są uprzedzeni do jego osoby, a jego sytuacja stawała się coraz gorsza. Ksiądz odparł, że źle rozumie fakty, gdyż wyrok nie zapada nagle, lecz samo postępowanie przechodzi stopniowo w wyrok. Z naganą stwierdził, że K. za bardzo liczy na obcą pomoc, w szczególności kobiet. Bankier usiłował wytłumaczyć, że kobiety mają wielką moc, zwłaszcza w sądzie, który składa się głównie z kobieciarzy.
Poprosił księdza, by zszedł do niego. Kiedy mężczyzna stanął obok niego, podziękował mu za uprzejmość. Uznał, że jest wyjątkiem spośród tych, którzy należeli do sądu. Ksiądz odpowiedział, że bankier łudzi się co do sądu. We wprowadzeniach do prawa jest mowa o takiej pomyłce – przed prawem stoi odźwierny. Przychodzi do niego człowiek ze wsi i prosi o wstęp do prawa, lecz odźwierny nie może mu udzielić takiego wstępu w tej chwili. Daje człowiekowi stołeczek, na którym siedzi dnie i lata. Próbuje przekupić odźwiernego, który przesłuchuje go, lecz nadal nie wpuszcza dalej. Przed śmiercią myśli o wszystkich doświadczeniach, które zmieniają się w jedno pytanie, jakiego dotychczas nie zadał odźwiernemu. Wzywa go do siebie i resztą sił pyta, dlaczego przez tyle lat nikt oprócz niego nie zażądał wstępu do prawa, skoro wszyscy do niego dążą. Wówczas uzyskuje odpowiedź – to wejście było przeznaczone wyłącznie dla niego i po jego śmierci zostanie zamknięte.
Opowiadanie duchownego wzruszyło K., który uznał, że odźwierny oszukał człowieka, przekazując mu zbawczą odpowiedź dopiero wtedy, kiedy nie mogła mu pomóc. Ksiądz odrzekł, że człowiek nigdy nie zadał takiego pytania, a odźwierny wypełniał wyłącznie swoje obowiązki. Między stwierdzeniami klucznika nie istniała żadna sprzeczność. Istniał także pogląd, że to odźwierny został oszukany, a nie człowiek, czekający przez wiele lat przed drzwiami. Tłumaczono to ograniczonością klucznika, który nie znał istoty prawa. Traktował też człowieka przed bramą jako podporządkowanego sobie, co wynikało z przekonania, że człowiek wolny zawsze stoi nad człowiekiem zależnym. Człowiek wolny może zawsze iść gdzie chce, nie ma jedynie wstępu do prawa. Odźwierny natomiast jest przez swój urząd przywiązany do miejsca, nie może oddalić się poza bramę ani nie może przez nią przejść. Koniec służby wiąże się ze śmiercią człowieka, którego musiał pilnować, więc do końca pozostaje podporządkowany.
strona: 1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42
Szybki test:
Strażnicy przykazali by Józef K. założył:a) odświętne ubranie
b) staromodne ubranie
c) eleganckie ubranie
d) czarne ubranie
Rozwiązanie
Sala sądowa mieściła się przy ulicy:
a) Szewskiej
b) Juliusza
c) Stefańskiej
d) Praskiej
Rozwiązanie
Siepacz bił strażników:
a) pasem
b) pejczem
c) rózgą
d) batem
Rozwiązanie
Więcej pytań
Zobacz inne artykuły:
kontakt | polityka cookies