JesteÅ› w: Ostatni dzwonek -> Proces
Brama zawsze pozostawaÅ‚a otwarta i dopiero po Å›mierci czÅ‚owieka, odźwierny mógÅ‚ jÄ… zamknąć. K. przyznaÅ‚, że jest to dobre uzasadnienie i przekonaÅ‚ siÄ™, że to odźwierny byÅ‚ oszukany. Nie zmieniÅ‚ jednak swojego pierwszego wniosku – uznaÅ‚, że odźwierny byÅ‚ ograniczony i tkwiÅ‚ w zÅ‚udzeniu, które z koniecznoÅ›ci musiaÅ‚ przenieść na czÅ‚owieka. Owo zÅ‚udzenie najbardziej szkodziÅ‚o czÅ‚owiekowi. KsiÄ…dz wyjaÅ›niÅ‚ mu, że odźwierny jest sÅ‚ugÄ… prawa, dziÄ™ki czemu zostaje wyniesiony ponad ludzki sÄ…d. ZwÄ…tpienie w sÅ‚użbÄ™ odźwiernego oznaczaÅ‚oby zwÄ…tpienie w prawo. K. nie mógÅ‚ zgodzić siÄ™ z takim wnioskiem, gdyż oznaczaÅ‚oby to, że należy wszystko, co mówi odźwierny, uznać za prawdÄ™. Duchowny odparÅ‚, że nie trzeba wszystkiego uważać za prawdÄ™, lecz za konieczne. Bankier stwierdziÅ‚, iż z kÅ‚amstwa robi siÄ™ istotÄ™ porzÄ…dku Å›wiata. Tym stwierdzeniem zakoÅ„czyÅ‚ dyskusjÄ™.
Był zbyt zmęczony, aby zrozumieć wszystkie wnioski, wynikające z opowieści, bardziej nadające się do rozważania dla urzędników sądowych niż dla niego. Przez jakiś czas szli w milczeniu. W pewnym momencie ksiądz zapytał, czy K. chce już odejść. Bankier odparł, że tak, ponieważ musi wrócić do banku. Duchowny wskazał mu drogę powrotną i oddalił się. Nagle K. zatrzymał go. Zapytał, czy ksiądz nie chce już niczego od niego. Wcześniej był dla niego dobry, a teraz pozwalał mu odejść jakby mu na nim nie zależało. Mężczyzna odparł, że przecież musi odejść i poprosił, aby zrozumiał, kim jest. K. odpowiedział, że wie, iż jest kapelanem więziennym i podszedł do księdza. Ten odrzekł, że należy do sądu i nie chce od bankiera niczego, gdyż sąd nie chce niczego od niego. Sąd przyjmuje go, kiedy przychodzi i wypuszcza, kiedy odchodzi.
Rozdział X
Koniec
Rok później, w przeddzień trzydziestych pierwszych urodzin Józefa K., do jego mieszkania przychodzą dwaj mężczyźni ubrani na czarno. Choć ta wizyta jest niezapowiedziana, bankier czeka na nich ubrany na czarno. Zostaje wyprowadzony za miasto, do kamieniołomu. K. jest spokojny i przygotowany na to, co za chwilę ma się stać. Jeden z mężczyzn zaciska palce na jego gardle, a drugi wbija mu nóż w serce. K. umiera, czując się tak, jakby wstyd miał go przeżyć.
W przeddzieÅ„ trzydziestych pierwszych urodzin Józefa K., okoÅ‚o dziewiÄ…tej wieczorem, do jego mieszkania przyszÅ‚o dwóch panów w żakietach i cylindrach na gÅ‚owach. Przez chwilÄ™ droczyli siÄ™ przed drzwiami wejÅ›ciowymi, który z nich ma pierwszy wejść do Å›rodka. Podobna ceremonia powtórzyÅ‚a siÄ™ przed drzwiami do pokoju bankiera. Pomimo, że wizyta byÅ‚a niezapowiedziana, K. siedziaÅ‚ ubrany na czarno. Natychmiast wstaÅ‚ z krzesÅ‚a i spytaÅ‚, czy byli z nim umówieni. W rzeczywistoÅ›ci czekaÅ‚ na tÄ™ wizytÄ™. PodszedÅ‚ do okna i popatrzyÅ‚ na ulicÄ™. PomyÅ›laÅ‚, że przysÅ‚ano do niego starych podrzÄ™dnych aktorów, by tanim sposobem uporać siÄ™ z nim. Nagle odwróciÅ‚ siÄ™ i zapytaÅ‚, w jakim teatrze grajÄ…. Obaj wydawali siÄ™ być zaskoczeni i K. stwierdziÅ‚, że nie zostali przygotowani na pytania. „Proces” - streszczenie szczegółowe
Autor: Dorota BlednickaBrama zawsze pozostawaÅ‚a otwarta i dopiero po Å›mierci czÅ‚owieka, odźwierny mógÅ‚ jÄ… zamknąć. K. przyznaÅ‚, że jest to dobre uzasadnienie i przekonaÅ‚ siÄ™, że to odźwierny byÅ‚ oszukany. Nie zmieniÅ‚ jednak swojego pierwszego wniosku – uznaÅ‚, że odźwierny byÅ‚ ograniczony i tkwiÅ‚ w zÅ‚udzeniu, które z koniecznoÅ›ci musiaÅ‚ przenieść na czÅ‚owieka. Owo zÅ‚udzenie najbardziej szkodziÅ‚o czÅ‚owiekowi. KsiÄ…dz wyjaÅ›niÅ‚ mu, że odźwierny jest sÅ‚ugÄ… prawa, dziÄ™ki czemu zostaje wyniesiony ponad ludzki sÄ…d. ZwÄ…tpienie w sÅ‚użbÄ™ odźwiernego oznaczaÅ‚oby zwÄ…tpienie w prawo. K. nie mógÅ‚ zgodzić siÄ™ z takim wnioskiem, gdyż oznaczaÅ‚oby to, że należy wszystko, co mówi odźwierny, uznać za prawdÄ™. Duchowny odparÅ‚, że nie trzeba wszystkiego uważać za prawdÄ™, lecz za konieczne. Bankier stwierdziÅ‚, iż z kÅ‚amstwa robi siÄ™ istotÄ™ porzÄ…dku Å›wiata. Tym stwierdzeniem zakoÅ„czyÅ‚ dyskusjÄ™.
Był zbyt zmęczony, aby zrozumieć wszystkie wnioski, wynikające z opowieści, bardziej nadające się do rozważania dla urzędników sądowych niż dla niego. Przez jakiś czas szli w milczeniu. W pewnym momencie ksiądz zapytał, czy K. chce już odejść. Bankier odparł, że tak, ponieważ musi wrócić do banku. Duchowny wskazał mu drogę powrotną i oddalił się. Nagle K. zatrzymał go. Zapytał, czy ksiądz nie chce już niczego od niego. Wcześniej był dla niego dobry, a teraz pozwalał mu odejść jakby mu na nim nie zależało. Mężczyzna odparł, że przecież musi odejść i poprosił, aby zrozumiał, kim jest. K. odpowiedział, że wie, iż jest kapelanem więziennym i podszedł do księdza. Ten odrzekł, że należy do sądu i nie chce od bankiera niczego, gdyż sąd nie chce niczego od niego. Sąd przyjmuje go, kiedy przychodzi i wypuszcza, kiedy odchodzi.
Rozdział X
Koniec
Rok później, w przeddzień trzydziestych pierwszych urodzin Józefa K., do jego mieszkania przychodzą dwaj mężczyźni ubrani na czarno. Choć ta wizyta jest niezapowiedziana, bankier czeka na nich ubrany na czarno. Zostaje wyprowadzony za miasto, do kamieniołomu. K. jest spokojny i przygotowany na to, co za chwilę ma się stać. Jeden z mężczyzn zaciska palce na jego gardle, a drugi wbija mu nóż w serce. K. umiera, czując się tak, jakby wstyd miał go przeżyć.
Na schodach chcieli ująć go pod ramiÄ™, lecz powstrzymaÅ‚ ich, tÅ‚umaczÄ…c, by zrobili to dopiero na ulicy, ponieważ nie byÅ‚ chory. Natychmiast za bramÄ… pochwycili go, wykrÄ™cajÄ…c mu rÄ™ce wyszkolonym wprawnym chwytem, któremu nie mógÅ‚ siÄ™ oprzeć. Bankier szedÅ‚ wyprężony i sztywny, tworzÄ…c z mężczyznami dziwnÄ… jedność. Pod latarniami staraÅ‚ siÄ™ przyjrzeć swoim towarzyszom, czujÄ…c wstrÄ™t do schludnoÅ›ci ich twarzy. PomyÅ›laÅ‚, że sÄ… tenorami. Nagle przystanÄ…Å‚, a wraz z nim zatrzymali siÄ™ obaj mężczyźni. SpytaÅ‚, dlaczego przysÅ‚ano wÅ‚aÅ›nie ich. Najwyraźniej nie wiedzieli, co odpowiedzieć, a K. rzekÅ‚, że dalej nie idzie. Próbowali ruszyć dalej, lecz bankier stawiÅ‚ opór, postanawiajÄ…c, że skoro już nie bÄ™dzie potrzebowaÅ‚ siÅ‚y, to teraz zużyje jÄ… w caÅ‚oÅ›ci, utrudniajÄ…c zadanie nieznajomym. Nieoczekiwanie na placu pojawiÅ‚a siÄ™ panna Bürstner.
K. uświadomił sobie bezcelowość swojego oporu. Nie było w tym geście nic bohaterskiego, starał się bardziej nasycić raz jeszcze ostatnim odblaskiem życia. Ruszył w drogę, odczuwając radość. Jego towarzysze pozwalali, by to on wyznaczał kierunek, a K. podążał śladem jakiejś panienki. Rozumiał, że jedyną rzeczą, którą mógł teraz zrobić, było zachowanie spokoju, rozwagi i rozsądku. Chciał odejść jako człowiek, który nauczył się czegoś podczas trwającego rok procesu. Nie mógł pozwolić, by mówiono o nim jako o człowieku, który na początku dochodzenia chciał je zakończyć, a na jego końcu zacząć go ponownie. Był wdzięczny za to, że pozwolono mu zrozumieć to, co stało się nieuchronne.
strona: 1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42
Szybki test:
Adwokat Huld słynął z tego, że bronił:a) ubogich
b) w z góry przegranych sprawach
c) w wyjątkowo zawiłych sprawach
d) bogaczy
RozwiÄ…zanie
Proces przetrzymywano stale na najniższym stadium procesowym przy uwolnieniu:
a) prawdziwym
b) przewleczonym
c) usiłowanym
d) pozornym
RozwiÄ…zanie
Na sali sadowej Józef K. nie mógł wytrzymać:
a) uniżoności sędziego
b) hałasu
c) zaduchu
d) ironicznych spojrzeń
RozwiÄ…zanie
Więcej pytań
Zobacz inne artykuły:
kontakt | polityka cookies