Jesteś w: Ostatni dzwonek -> Zbrodnia i kara
Znowu miał siedem lat i mieszkał z rodzicami na prowincji. Pewnego wieczoru, idąc z ojcem na cmentarz odwiedzić babkę (obok grobu której była też mogiłka jego sześciomiesięcznego brata), znaleźli się obok szynku, w którym odbywała się huczna biesiada. Chłopiec zawsze czuł lęk przed tym miejscem, lęk, który zaraz miał zyskać uzasadnienie. Choć mocno trzymał ojca za rękę, „pijackie i straszne gęby” bardzo go przerażały.
Nagle uwagę chłopca przykuł wóz służący do przewożenia beczek, stojący przed gankiem gospody i zaprzężony nie w muskularnego pociągowego konia, lecz „szkapę małą, chłopską bułankę, chudą, jedną z tych, które (…) robią bokami wlokąc wysoki wóz drew czy siana”. Widok ten wywołał w chłopcu dwa uczucia: współczucie i strach.
Gdy z szynku z hukiem wypadło podchmielone towarzystwo, siedmiolatek przeczuwał najgorsze. Jeden z pijanych zaproponował pozostałym podwiezienie na swej dwudziestoletniej kobyłce, na co wszyscy wybuchli gromkim śmiechem. Mikołka, nie wycofując się z propozycji, krzyczał, że koń, mimo że je bardzo dużo, jest bezużyteczny, i dlatego z chęcią by się go pozbył. Chcąc pokazać, jak bardzo zwierzę jest mu posłuszne, wziął bat i zapowiedział, że klacz zaraz zacznie cwałować. Słowami „rżnijcie ją” zaczął namawiać kompanów, by również wzięli baty i tresowali zwierzę. W konsekwencji tego na wóz wdrapało się sześciu parobków i gruba, chichocząca „baba”. Rozpoczęło się dręczenie klaczy, przypominającej bardziej suchy szkielet, niż zwierzę.
Mały Rodnion rozpaczał nad losem „biednego konika”. Nie dawał się odciągnąć na bok zdenerwowanemu ojcu. Przeciwnie – wyrwał się i pobiegł blisko maltretowanego zwierzęcia. Mimo, że z tłumu odzywały się coraz głośniejsze głosy sprzeciwu, Mikołka nie przestawał smagać konia i wydzierać się: „Zakatrupię!”. Kobyłka w pewnym momencie zaczęła wierzgać, co spowodowało kolejne salwy śmiechu: „(…) takie byle co, a wierzga!”.
Rozpoczął się nowy etap dręczenia: rozległa się „hulaszcza pieśni” na głowę i oczy klaczy spłynęły kolejne bolesne razy. Chłopiec cały czas był obok konia, głaskał go i mimo własnych łez, przerażenia i tego, że niektóre razy spadały na niego, nie opuścił zwierzęcia. W pewnym momencie Mikołka, zniecierpliwiony faktem, że szkapa go nie słucha, chwycił „długą, grubą hołoblę” i cisnął na grzbiet ledwo żywej klaczy, która wskutek ciosu przysiadła na zadzie i ostatni raz spróbowała pociągnąć wóz. W tym czasie chłostało ją sześć par biczów, a Mikołka nie przestawał bić ją hołoblą. Ktoś zachęcał: „Siekierą ją, co tam! Skończyć z nią od razu!”. Sadystyczny właściciel, chwyciwszy żelazny drąg, zaczął nim z całej siły okładać wynędzniałą szkapę. Wtórowali mu inni, bili czym popadnie: kijami, biczami, hołoblami.
W końcu klacz zdechła, wyciągnąwszy uprzednio łeb do góry. Wówczas dopiero oglądający widowisko zaczęli krzyczeć, że chłop nie ma Boga w sercu, że zadręczył biedne zwierzę. Morderca sprawiał wrażenie, że żałuje tak szybkiego końca swego sadystycznego popisu. Mały Rodia przedarł się do martwego zwierzęcia, całował jego zakrwawiony łeb i oczy. Rzucił się nawet z piąstkami na Mikołkę, lecz odciągnął go ojciec. Malec przytulił się do niego i wtedy dorosły Raskolnikow, zlany potem, obudził się. Przeżycie to, mimo że było tylko snem, pogłębiło jego depresję.„Zbrodnia i kara” - streszczenie szczegółowe
Autor: Karolina MarlgaZnowu miał siedem lat i mieszkał z rodzicami na prowincji. Pewnego wieczoru, idąc z ojcem na cmentarz odwiedzić babkę (obok grobu której była też mogiłka jego sześciomiesięcznego brata), znaleźli się obok szynku, w którym odbywała się huczna biesiada. Chłopiec zawsze czuł lęk przed tym miejscem, lęk, który zaraz miał zyskać uzasadnienie. Choć mocno trzymał ojca za rękę, „pijackie i straszne gęby” bardzo go przerażały.
Nagle uwagę chłopca przykuł wóz służący do przewożenia beczek, stojący przed gankiem gospody i zaprzężony nie w muskularnego pociągowego konia, lecz „szkapę małą, chłopską bułankę, chudą, jedną z tych, które (…) robią bokami wlokąc wysoki wóz drew czy siana”. Widok ten wywołał w chłopcu dwa uczucia: współczucie i strach.
Gdy z szynku z hukiem wypadło podchmielone towarzystwo, siedmiolatek przeczuwał najgorsze. Jeden z pijanych zaproponował pozostałym podwiezienie na swej dwudziestoletniej kobyłce, na co wszyscy wybuchli gromkim śmiechem. Mikołka, nie wycofując się z propozycji, krzyczał, że koń, mimo że je bardzo dużo, jest bezużyteczny, i dlatego z chęcią by się go pozbył. Chcąc pokazać, jak bardzo zwierzę jest mu posłuszne, wziął bat i zapowiedział, że klacz zaraz zacznie cwałować. Słowami „rżnijcie ją” zaczął namawiać kompanów, by również wzięli baty i tresowali zwierzę. W konsekwencji tego na wóz wdrapało się sześciu parobków i gruba, chichocząca „baba”. Rozpoczęło się dręczenie klaczy, przypominającej bardziej suchy szkielet, niż zwierzę.
Mały Rodnion rozpaczał nad losem „biednego konika”. Nie dawał się odciągnąć na bok zdenerwowanemu ojcu. Przeciwnie – wyrwał się i pobiegł blisko maltretowanego zwierzęcia. Mimo, że z tłumu odzywały się coraz głośniejsze głosy sprzeciwu, Mikołka nie przestawał smagać konia i wydzierać się: „Zakatrupię!”. Kobyłka w pewnym momencie zaczęła wierzgać, co spowodowało kolejne salwy śmiechu: „(…) takie byle co, a wierzga!”.
Rozpoczął się nowy etap dręczenia: rozległa się „hulaszcza pieśni” na głowę i oczy klaczy spłynęły kolejne bolesne razy. Chłopiec cały czas był obok konia, głaskał go i mimo własnych łez, przerażenia i tego, że niektóre razy spadały na niego, nie opuścił zwierzęcia. W pewnym momencie Mikołka, zniecierpliwiony faktem, że szkapa go nie słucha, chwycił „długą, grubą hołoblę” i cisnął na grzbiet ledwo żywej klaczy, która wskutek ciosu przysiadła na zadzie i ostatni raz spróbowała pociągnąć wóz. W tym czasie chłostało ją sześć par biczów, a Mikołka nie przestawał bić ją hołoblą. Ktoś zachęcał: „Siekierą ją, co tam! Skończyć z nią od razu!”. Sadystyczny właściciel, chwyciwszy żelazny drąg, zaczął nim z całej siły okładać wynędzniałą szkapę. Wtórowali mu inni, bili czym popadnie: kijami, biczami, hołoblami.
W drodze powrotnej do domu minął plac Sienny i natknął się na Lizawietę Iwanowną, trzydziestopięcioletnią pannę, młodszą przyrodnią siostrę znajomej lichwiarki, traktowanej przez starą gorzej niż służąca. Wskutek tego spotkania Raskolnikow zdobył cenną informację – jutro o dziewiętnastej Lizawieta miała pójść w interesach do jednego z handlarzy – tym samym lichwiarka musiała zostać sama w domu.
VI
Rodion przypominał sobie, jak zaczęła się jego znajomość z nieuczciwą lichwiarką i jej siostrą, handlarką, o dziwo, dającą najlepsze ceny. Kiedyś znajomy, na wypadek gdyby Raskolnikow potrzebował pieniędzy, dał mu ich adres. Półtora miesiąca temu, oglądając zegarek po ojcu i złoty siostrzany pierścionek, przypomniał go sobie i postanowił zastawić biżuterię.
Gdy oddał pierścionek, poczuł niechęć do lichwiarki i, zamierzywszy się napić, wstąpił do traktierni na herbatę. Tam przypadkiem usłyszał rozmowę o staruszce prowadzoną między jakimś studentem i oficerem. Dowiedział się, że stara była wdową po urzędniku, „bogatą jak Żyd”, mającą surowe zasady prowadzenia „interesu”, niekorzystne dla spóźniających się z wykupem i tyranizującą swą siostrę Lizawietę, której w testamencie zapisała jedynie stare „graty”, mimo że ta oddawała jej wszystkie zarobione pieniądze i że była jej jedyną krewną. Starucha wszystko przepisała na monastyr w guberni, w intencji wiecznego pokoju swej duszy. Rozmówców dziwił fakt, że Lizawieta raz po raz zachodziła w ciążę, choć była samotna...
Uczestniczący w tej rozmowie student w końcu zażartował, że powinien zabić lichwiarkę: „Sto, tysiąc dobrych poczynań można by poprzeć i zrealizować za pieniądze tej staruchy (…)”. To dało dużo do myślenia Raskolnikowowi. Od tamtej pory zaczął „to” planować. „To” zaczęło go prześladować.
Po powrocie do domu, wyczerpany koszmarem najpierw siedział po ciemku na kanapie, a później zasnął. Następnego dnia obudziła go Anastazja. Przyniosła lurowatą herbatę i chleb. Mimo jej życzliwych zamiarów, Rodia spał nadal - zmusił się do wstania dopiero wieczorem. Wykonywał czynności obmyślane od miesiąca: założył płaszcz z wszytą pętlą do umocowania siekiery, wziął atrapę papierośnicy – deseczkę, i, zawinąwszy ją w papier, związał mocno sznurkiem (by rozsupłanie węzła zajęło trochę czasu lichwiarce i odwróciło czujne oczy od klienta).
Podczas tych poczynań nurtowało go jedno pytanie: „Dlaczego prawie wszystkie zbrodnie tak łatwo wychodzą na jaw i zostają wytropione?”. Odpowiedzi szukał w samym zbrodniarzu, który: „w chwili przestępstwa ulega jakiemuś upadkowi woli i rozwagi, których miejsce zajmuje wprost fantastyczna, dziecięca lekkomyślność”.
Wyszedł spóźniony – już dawno wybiła dziewiętnasta. Plan zdobycia siekiery z kuchni się nie powiódł – Anastazja urzędowała w swoim królestwie w najlepsze. Niezbędny przedmiot Rodia wykradł z otwartej komórki na podwórzu. Przeszedł siedemset trzydzieści kroków, z umocowanym toporkiem pod lewą pachą. Dzięki wozowi z sianem, stojącym właśnie przed budynkiem, przemknął przez bramę kamienicy lichwiarki niczym widmo. Wszedł na znajome piętro i zadzwonił do drzwi. Po chwili stanęła w nich Alona Iwanowna, podejrzliwie spoglądająca na gościa. W końcu wpuściła go do środka. Gdy pokazał jej zastaw, mówiąc, że to obiecana papierośnica, odwróciła się w stronę okna by rozsupłać sznurek.
W tym momencie Rodia wyciągnął siekierę i uderzył kobietę kilka razy w ciemię. Natychmiast trysnęła krew i otumaniona lichwiarka upadła na podłogę. Raskolnikow wsunął rękę do jej kieszeni i wyciągnął klucze, z którymi pobiegł do sypialni.
Uroiło mu się po jakimś czasie, że starucha ożyła. Wrócił więc do kuchni i ponownie podniósł zakrwawioną siekierę. Już chciał uderzyć, gdy jego oczy dostrzegły na pomarszczonej szyi kobiety sakiewkę. Gdy chciał ją zdjąć, ubrudził się krwią Iwanowny. Skarb odnaleziony w woreczku bardzo go zadowolił – był szczelnie wypchany pieniędzmi. Znowu chwycił klucze, ale one jak na złość nie chciały wejść do zamków strzegących zawartości szuflad i kuferka, wyciągniętego spod łóżka.
strona: 1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12
Szybki test:
Łużyn wybierał się do Petersburga, by otworzyć:a) poradnię lekarską
b) poradnię adwokacką
c) fabrykę zapałek
d) sklep bławatny
Rozwiązanie
Na pytanie Raskolnikowa o termin aresztowania, śledczy Porfiry Pietrowicz dał mu około:
a) tygodnia wolności
b) dwóch tygodni wolności
c) pięciu dni wolności
d) dwóch dni wolności
Rozwiązanie
Koszmar ze skatowanym koniem przyśnił się Rodionowi, gdy ten spał:
a) na W-skim moście
b) w swoim pokoju
c) u przyjaciela - Razumichina
d) na Wyspie Pietrowskiej
Rozwiązanie
Więcej pytań
Zobacz inne artykuły:
kontakt | polityka cookies