Jesteś w: Ostatni dzwonek -> Jądro ciemności
Europejczycy nie traktowali rdzennych mieszkańców Konga jak równych sobie ludzi. Uważali ich za dzikusów, co widać chociażby w słowach ciotki Marlowa, która twierdziła, że „trzeba oduczyć miliony tych ciemnych ludzi od wstrętnych obyczajów życia”.
Podczas pobytu głównego bohatera w Stacji Centralnej doszło do linczu na jednym z tubylców, uznanego przez białych za winnego podpalenia. Gdy pobity Murzyn płakał w głos, jeden z pracowników stacji rzucił z oburzeniem: „Co za hałas wyprawia to bydlę! (…)Dobrze mu tak. Przestępstwo - kara - baty! Bez litości, bez litości. To jedyny sposób”. Ta uwaga wskazuje na fakt, iż dla pracowników stacji tubylcy nie różnili się niczym od zwierząt. Nawet Marlow uległ takiemu wyobrażeniu o czarnoskórych, gdy porównał kotlarza do „psa w majtkach i kapeluszu z piórem, chodzącego na tylnych łapach”.
Jednak powieść ukazuje tubylców w dużo korzystniejszym świetle. Obraz ludożerców zatrudnionych na pokładzie parowca Marlowa jest na to najlepszym przykładem. Pozbawieni zapasów mięsa hipopotama kanibale pozostali powściągliwi i nie rzucili się na białych, ale dalej ciężko pracowali. Główny bohater był dla nich pełen podziwu. Stanowili znaczną większość na pokładzie, dzięki czemu z łatwością przejęliby władzę na statku. Pomimo to potrafili się powstrzymać, ten „hamulec” cechuje ludzi cywilizowanych, a nie zwierzęta.
Dodatkowo tubylcy demonstrowali znacznie większą troskę o Kurtza, aniżeli większość jego krajanów. Co prawda rdzenni mieszkańcy buszu wielbili agenta, co mogłoby świadczyć jedynie o ich zacofanej, niecywilizowanej naturze, ale ich oddanie i chęć uchronienia Kurtza przed niebezpieczeństwem budzi podziw czytelnika. Wymowa powieści jest taka, że to Europejczycy byli „dzikusami”, a nie ci, których właśnie tak nazywali.
Afryka w Jądrze ciemności jest miejscem pełnym mroku, tajemnic i zgrozy. W drodze, wzdłuż wybrzeża kontynentu, francuski parowiec, na którego pokładzie podróżował Marlow, przepływał „(…) koło różnych miejsc - osad handlowych - o nazwach takich jak Gran'Bassam, Little Popo; nazwach, które zdawały się należeć do jakiejś plugawej farsy odgrywanej na tle posępnej kurtyny”. Dzięki takim nazwom geograficznym Afryka wydaje się być czytelnikowi miejscem groteskowym, nierealnym, ale i niepokojącym. W powieści brakuje opisów wyrażających zachwyt autora nad pięknem natury „Czarnego Lądu”, zamiast tego spotykamy się z personifikacją dziczy: „Dzicz poklepała go po głowie i oto głowa ta stała się podobna do kuli, do kuli z kości słoniowej; dzicz popieściła go - i oto zwiądł; zagarnęła go, pokochała, otoczyła ramionami, przeniknęła mu do żył, pożarła ciało i przykuła jego duszę do swojej przez niepojęty rytuał jakiegoś szatańskiego wtajemniczenia”. To uosobienie występuje bardzo licznie w przekroju całej powieści.
Afrykański busz kryje w sobie nieodgadnioną tajemnicę, zło, a nawet śmierć: „Zobaczyłem, jak wyciągnął swoje kuse ramię ruchem, który ogarnął las, błoto, zatokę, rzekę, i - wobec słonecznego oblicza kraju - zdawał się przyzywać zdradziecko tym hańbiącym gestem przyczajoną śmierć, ukryte zło, głęboką ciemność z wnętrza lądu”. Z pozoru zielony, pełen życia krajobraz w rzeczywistości był bardzo mroczny i przerażający: „Rozejrzałem się i nie wiem dlaczego, ale doprawdy nigdy, nigdy jeszcze ten kraj, ta rzeka, ta dżungla, nawet sklepienie tego jaśniejącego nieba nie wydały mi się tak beznadziejne i tak ponure, tak nieprzeniknione dla ludzkiej myśli, tak bezlitosne dla ludzkiej słabości”. Obraz rdzennych mieszkańców Konga i Afryki w „Jądrze ciemności”
Europejczycy nie traktowali rdzennych mieszkańców Konga jak równych sobie ludzi. Uważali ich za dzikusów, co widać chociażby w słowach ciotki Marlowa, która twierdziła, że „trzeba oduczyć miliony tych ciemnych ludzi od wstrętnych obyczajów życia”.
Podczas pobytu głównego bohatera w Stacji Centralnej doszło do linczu na jednym z tubylców, uznanego przez białych za winnego podpalenia. Gdy pobity Murzyn płakał w głos, jeden z pracowników stacji rzucił z oburzeniem: „Co za hałas wyprawia to bydlę! (…)Dobrze mu tak. Przestępstwo - kara - baty! Bez litości, bez litości. To jedyny sposób”. Ta uwaga wskazuje na fakt, iż dla pracowników stacji tubylcy nie różnili się niczym od zwierząt. Nawet Marlow uległ takiemu wyobrażeniu o czarnoskórych, gdy porównał kotlarza do „psa w majtkach i kapeluszu z piórem, chodzącego na tylnych łapach”.
Jednak powieść ukazuje tubylców w dużo korzystniejszym świetle. Obraz ludożerców zatrudnionych na pokładzie parowca Marlowa jest na to najlepszym przykładem. Pozbawieni zapasów mięsa hipopotama kanibale pozostali powściągliwi i nie rzucili się na białych, ale dalej ciężko pracowali. Główny bohater był dla nich pełen podziwu. Stanowili znaczną większość na pokładzie, dzięki czemu z łatwością przejęliby władzę na statku. Pomimo to potrafili się powstrzymać, ten „hamulec” cechuje ludzi cywilizowanych, a nie zwierzęta.
Dodatkowo tubylcy demonstrowali znacznie większą troskę o Kurtza, aniżeli większość jego krajanów. Co prawda rdzenni mieszkańcy buszu wielbili agenta, co mogłoby świadczyć jedynie o ich zacofanej, niecywilizowanej naturze, ale ich oddanie i chęć uchronienia Kurtza przed niebezpieczeństwem budzi podziw czytelnika. Wymowa powieści jest taka, że to Europejczycy byli „dzikusami”, a nie ci, których właśnie tak nazywali.
Afryka w Jądrze ciemności jest miejscem pełnym mroku, tajemnic i zgrozy. W drodze, wzdłuż wybrzeża kontynentu, francuski parowiec, na którego pokładzie podróżował Marlow, przepływał „(…) koło różnych miejsc - osad handlowych - o nazwach takich jak Gran'Bassam, Little Popo; nazwach, które zdawały się należeć do jakiejś plugawej farsy odgrywanej na tle posępnej kurtyny”. Dzięki takim nazwom geograficznym Afryka wydaje się być czytelnikowi miejscem groteskowym, nierealnym, ale i niepokojącym. W powieści brakuje opisów wyrażających zachwyt autora nad pięknem natury „Czarnego Lądu”, zamiast tego spotykamy się z personifikacją dziczy: „Dzicz poklepała go po głowie i oto głowa ta stała się podobna do kuli, do kuli z kości słoniowej; dzicz popieściła go - i oto zwiądł; zagarnęła go, pokochała, otoczyła ramionami, przeniknęła mu do żył, pożarła ciało i przykuła jego duszę do swojej przez niepojęty rytuał jakiegoś szatańskiego wtajemniczenia”. To uosobienie występuje bardzo licznie w przekroju całej powieści.
Afryka stanowiła tło dla wydarzeń powieści, ale jednocześnie stała się jej nieodzowną częścią. Niezmienny krajobraz, nieprzenikniony busz, trudny klimat, choroby, sprawiały, iż Europejczycy zapadali na czarnym kontynencie nie tylko na choroby fizyczne, ale i psychiczne.
Zobacz inne artykuły:

kontakt | polityka cookies