Jesteś w: Ostatni dzwonek -> Nie-Boska komedia
Hrabia odwiedza małżonkę w klinice, a ta wyznaje mu, iż pragnąc być taka jak on, błagała Boga o dar poezji, i stała się poetką, lecz przywieziono ją do szpitala dla umysłowo chorych. Wkrótce Maria umiera i pojawia się już tylko jako senne widziadło w rojeniach ślepnącego chłopca. Przez nieodpowiedzialność Henryka cierpi jego rodzina: żona i syn. Obydwoje w końcu umierają, ginie także hrabia. Szczęście małżeńskie i miłość (dla hrabiego) okazują się ułudą, pozorem, podobnie, jak kłamstwem mogą być marzenia, których nie da się, a może nawet nie trzeba realizować.
Małżeństwo, o którym żartobliwie wspomina poeta w motcie do Części pierwszej (wydania wcześniejsze), zostało zobrazowane jako zwyczajowa proza życia połączona z wypełnianiem codziennych obowiązków, jako banał, który staje na drodze ideałom, marzeniom, przeszkadza w realizowaniu ambicji. Czy faktycznie tak jest? To już problem przeznaczony do indywidualnej interpretacji. Niemniej, może całkiem nieświadomie, zrealizował Krasiński ów zaprojektowany w „Nie – Boskiej komedii” cudaczny scenariusz rodzinnego „trójkąta”. Zakochany w Delfinie Potockiej (romans z mężatką rozpoczął się w 1838 roku, w trzy lata po paryskim wydaniu „Nie – Boskiej komedii”) został zmuszony do ślubu z Elizą Branicką (w 1843 roku), ale nadal utrzymywał kontakty intymne z Delfiną. Lato 1846 roku spędzili całą trójką we Włoszech. Delfina była jego muzą, natchnieniem, poetycką kochanką, do której słał mnóstwo listów, zaś Eliza prozaiczną żona, kobietą, którą poślubił na rozkaz ojca, lecz również matką czwórki jego dzieci.
Porównując perypetie poety z dziejami jego bohatera – hrabiego Henryka, nietrudno oprzeć się wrażeniu, że los bywa nie tyle złośliwy, co ironiczny. Dramat okazał się dla autora niemal proroctwem. W odniesieniu do motta przytoczonego na początku, można pomyśleć (lekko przymrużając oko), że to nie małżeństwo jest jedną z najpoważniejszych życiowych błazenad, ale... że jest nią samo życie.
W liście adresowanym do przyjaciela – Henryka Reeve’a, pisanym w kwietniu 1833 roku, Krasiński wyraził swój osobisty pogląd dotyczący realizacji artystycznego (poetyckiego) powołania: „Niewysłowione rozkosze czekają na artystę, ale przeznaczone mu jest także cierpieć bardziej niż komukolwiek z ludzi. [...]Prozaiczna żona czy poetycka kochanka? – motyw miłości, rodziny i małżeńskiego szczęścia w „Nie – Boskiej komedii”
Autor: Ewa PetniakHrabia odwiedza małżonkę w klinice, a ta wyznaje mu, iż pragnąc być taka jak on, błagała Boga o dar poezji, i stała się poetką, lecz przywieziono ją do szpitala dla umysłowo chorych. Wkrótce Maria umiera i pojawia się już tylko jako senne widziadło w rojeniach ślepnącego chłopca. Przez nieodpowiedzialność Henryka cierpi jego rodzina: żona i syn. Obydwoje w końcu umierają, ginie także hrabia. Szczęście małżeńskie i miłość (dla hrabiego) okazują się ułudą, pozorem, podobnie, jak kłamstwem mogą być marzenia, których nie da się, a może nawet nie trzeba realizować.
Małżeństwo, o którym żartobliwie wspomina poeta w motcie do Części pierwszej (wydania wcześniejsze), zostało zobrazowane jako zwyczajowa proza życia połączona z wypełnianiem codziennych obowiązków, jako banał, który staje na drodze ideałom, marzeniom, przeszkadza w realizowaniu ambicji. Czy faktycznie tak jest? To już problem przeznaczony do indywidualnej interpretacji. Niemniej, może całkiem nieświadomie, zrealizował Krasiński ów zaprojektowany w „Nie – Boskiej komedii” cudaczny scenariusz rodzinnego „trójkąta”. Zakochany w Delfinie Potockiej (romans z mężatką rozpoczął się w 1838 roku, w trzy lata po paryskim wydaniu „Nie – Boskiej komedii”) został zmuszony do ślubu z Elizą Branicką (w 1843 roku), ale nadal utrzymywał kontakty intymne z Delfiną. Lato 1846 roku spędzili całą trójką we Włoszech. Delfina była jego muzą, natchnieniem, poetycką kochanką, do której słał mnóstwo listów, zaś Eliza prozaiczną żona, kobietą, którą poślubił na rozkaz ojca, lecz również matką czwórki jego dzieci.
Porównując perypetie poety z dziejami jego bohatera – hrabiego Henryka, nietrudno oprzeć się wrażeniu, że los bywa nie tyle złośliwy, co ironiczny. Dramat okazał się dla autora niemal proroctwem. W odniesieniu do motta przytoczonego na początku, można pomyśleć (lekko przymrużając oko), że to nie małżeństwo jest jedną z najpoważniejszych życiowych błazenad, ale... że jest nią samo życie.
Nigdy nie dowie się naprawdę, co to miłość kobiety, bo dla niego wszystko jest nim samym. On stwarza wszystko: świat, rzeźbę, wiersz, kochankę. Kocha swoje arcydzieła, ale nie kocha nic poza nimi. Oto dlaczego rzeczywistość jest dla niego trucizną. [...] Wszystko, co nie jest nim, napełnia go niesmakiem i rozpaczą. [...] A przecież on kochać potrafi, całą duszą pragnie dobra, i choć świat odpycha go na każdym kroku, chciałby dla niego szczęścia. Ale szczęśliwy jest wtedy, gdy samotny. Silny jak półbóg. Oto dlaczego wielki artysta nigdy nie jest dobrym małżonkiem, dobrym ojcem. Okropne!...”
strona: 1 2
Zobacz inne artykuły:
kontakt | polityka cookies