Jesteś w: Ostatni dzwonek -> Mistrz i Małgorzata
Miłość pomiędzy mistrzem a Małgorzatą pisarz przedstawił w wielu aspektach: cierpienia, tęsknoty, oczekiwania, wspólnej pasji, wspólnie spędzanego czasu, „cichego braterstwa dusz” oraz ogromnej siły, zdolnej przezwyciężyć przeciwności losu. Według niego uczucie to, wiąże się często z pragnieniem posiadania bratniej duszy - osoby, z którą niemal natychmiast człowieka będzie łączyła nić porozumienia. Nieistotne są względy materialne itp. Ważna jest sama miłość: szczera, wymykająca się schematom i pokonująca wszelkie bariery... Taka miłość może spotkać człowieka przypadkowo na ulicy i od razu stanie się jasne, że to ta szczególna, właściwa osoba...
Dokładnie w ten sposób spotkali się bohaterowie powieści: „Niosła obrzydliwe, niepokojąco żółte kwiaty! (...) Te kwiaty rysowały się bardzo wyraziście na tle jej czarnego płaszcza. Niosła żółte kwiaty! To niedobry kolor! Skręciła z Twerskiej w zaułek Arbatu i wtedy się obejrzała. (...) Szły Twerską tysiące ludzi, ale zaręczam panu, że ona zobaczyła tylko mnie jednego i popatrzyła na mnie nie to, żeby z lękiem, ale jakoś tak boleśnie. Wstrząsnęła mną nie tyle jej uroda, ile niezwykła, niesłychana samotność malująca się w tych oczach. Posłuszny owemu żółtemu znakowi losu ja również skręciłem w zaułek i ruszyłem jej śladem.”
Mistrz zakochał się w Małgorzacie natychmiast, w momencie, gdy tylko ją spostrzegł. Zapamiętał każdy jej gest, uśmiech, ton głosu. Rozpamiętywał je potem wielokrotnie i opowiadał o ukochanej spotkanemu w klinice poecie – Iwanowi Bezdomnemu: „Dokładnie pamiętam dźwięk jej głosu, taki dosyć niski, ale załamujący się niekiedy, i chociaż to głupie, wydało mi się, że żółte, brudne mury uliczki powtarzają echem jej słowa. (...) Popatrzyła na mnie zdziwiona, i ja nagle i najzupełniej nieoczekiwanie zrozumiałem, że przez całe życie kochałem właśnie tę kobietę!”
Mistrz również nie był jej obojętny. Tego wiosennego dnia Małgorzata wyszła w bukietem mimozy właśnie po to, by ją wreszcie odnalazł. Twierdziła, że gdyby go wówczas nie poznała, otrułaby się, ponieważ jej życie pozbawione było sensu. Każde z nich było już z kimś związane, ale żadnego nie satysfakcjonowały te związki. Być może były one tylko namiastką niespełnionej miłości: „Miłość napadła na nas tak, jak napada w zaułku wyrastający spod ziemi morderca, i poraziła nas oboje od razu. Tak właśnie razi grom albo nóż bandyty! Ona zresztą utrzymywała później, że to nie było tak, że musieliśmy się kochać już od dawna, jeszcze się nie znając i zanim się jeszcze spotkaliśmy, i że ona żyła z innym mężczyzną... a ja, tam, wtedy... z tą, no, jakże jej... (...) z Manią... nie, z Warią... taka sukienka w paski, muzeum... Zresztą nie pamiętam.”
Od momentu spotkania, zaczęli widywać się potajemnie. Małgorzata odwiedzała mistrza w jego skromnym domku przy Arbacie. „Nikt nie wiedział o naszym związku, ręczę panu za to, chociaż to się nigdy nie zdarza. Nie wiedział o nim jej mąż, nie wiedzieli także znajomi. W starym domku, w którym wynajmowałem moją suterenę, wiedziano oczywiście, że przychodzi do mnie jakaś kobieta, ale nikt nie znał jej imienia.” Była to więc miłość zakazana, pełna emocjonalnej „kolorystyki”, nacechowana tęsknotą, radością oczekiwania, nadzieją, ale i smutkiem, niepokojem – taka, która, jak twierdziła Małgorzata, gdyby się nie zdarzyła, pozbawiłaby życie sensu. Mistrz wspominał: „Przychodziła do mnie co dzień w południe, ale czekać na nią zaczynałem już od rana. Oczekiwanie to wyrażało się w ten sposób, że przestawiałem przedmioty na biurku. Na dziesięć minut przed jej przyjściem siadałem przy okienku i nasłuchiwałem, kiedy stuknie rachityczna furtka. I jak to się dziwnie składa – zanim ją spotkałem, bardzo niewiele osób wchodziło na nasze podwórko, można powiedzieć, że nikt tam nie przychodził. Teraz zaś wydawało mi się, że całe miasto podąża na nasze podwórze. (...)Motyw miłości w „Mistrzu i Małgorzacie”
Autor: Ewa PetniakMiłość pomiędzy mistrzem a Małgorzatą pisarz przedstawił w wielu aspektach: cierpienia, tęsknoty, oczekiwania, wspólnej pasji, wspólnie spędzanego czasu, „cichego braterstwa dusz” oraz ogromnej siły, zdolnej przezwyciężyć przeciwności losu. Według niego uczucie to, wiąże się często z pragnieniem posiadania bratniej duszy - osoby, z którą niemal natychmiast człowieka będzie łączyła nić porozumienia. Nieistotne są względy materialne itp. Ważna jest sama miłość: szczera, wymykająca się schematom i pokonująca wszelkie bariery... Taka miłość może spotkać człowieka przypadkowo na ulicy i od razu stanie się jasne, że to ta szczególna, właściwa osoba...
Dokładnie w ten sposób spotkali się bohaterowie powieści: „Niosła obrzydliwe, niepokojąco żółte kwiaty! (...) Te kwiaty rysowały się bardzo wyraziście na tle jej czarnego płaszcza. Niosła żółte kwiaty! To niedobry kolor! Skręciła z Twerskiej w zaułek Arbatu i wtedy się obejrzała. (...) Szły Twerską tysiące ludzi, ale zaręczam panu, że ona zobaczyła tylko mnie jednego i popatrzyła na mnie nie to, żeby z lękiem, ale jakoś tak boleśnie. Wstrząsnęła mną nie tyle jej uroda, ile niezwykła, niesłychana samotność malująca się w tych oczach. Posłuszny owemu żółtemu znakowi losu ja również skręciłem w zaułek i ruszyłem jej śladem.”
Mistrz zakochał się w Małgorzacie natychmiast, w momencie, gdy tylko ją spostrzegł. Zapamiętał każdy jej gest, uśmiech, ton głosu. Rozpamiętywał je potem wielokrotnie i opowiadał o ukochanej spotkanemu w klinice poecie – Iwanowi Bezdomnemu: „Dokładnie pamiętam dźwięk jej głosu, taki dosyć niski, ale załamujący się niekiedy, i chociaż to głupie, wydało mi się, że żółte, brudne mury uliczki powtarzają echem jej słowa. (...) Popatrzyła na mnie zdziwiona, i ja nagle i najzupełniej nieoczekiwanie zrozumiałem, że przez całe życie kochałem właśnie tę kobietę!”
Mistrz również nie był jej obojętny. Tego wiosennego dnia Małgorzata wyszła w bukietem mimozy właśnie po to, by ją wreszcie odnalazł. Twierdziła, że gdyby go wówczas nie poznała, otrułaby się, ponieważ jej życie pozbawione było sensu. Każde z nich było już z kimś związane, ale żadnego nie satysfakcjonowały te związki. Być może były one tylko namiastką niespełnionej miłości: „Miłość napadła na nas tak, jak napada w zaułku wyrastający spod ziemi morderca, i poraziła nas oboje od razu. Tak właśnie razi grom albo nóż bandyty! Ona zresztą utrzymywała później, że to nie było tak, że musieliśmy się kochać już od dawna, jeszcze się nie znając i zanim się jeszcze spotkaliśmy, i że ona żyła z innym mężczyzną... a ja, tam, wtedy... z tą, no, jakże jej... (...) z Manią... nie, z Warią... taka sukienka w paski, muzeum... Zresztą nie pamiętam.”
strona: 1 2 3
Zobacz inne artykuły:
kontakt | polityka cookies