Jesteś w: Ostatni dzwonek -> Nad Niemnem
W domu Korczyńskich pani Emilia wraz z Teresą czytały o przylądku amerykańskim, zamieszkiwanym przez lud Eskimosów. Zastanawiały się, czy wśród nich istnieje „gorąca, poetyczna miłość”. A, gdy niesione wiatrem, dotarły do nich znad Niemna dźwięki muzyki i słowa pieśni, nakazały zamknąć szczelnie okiennice i zapuścić sztory. Benedykt samotny i strapiony przechadzał się po swoim gabinecie do złudzenia podobnym do pustelniczej izby Anzelma.
Do jego uszu również dolatywały strzępy melodii, ale odbierał je zupełnie inaczej. Przypominały mu czasy młodości, walki o ideały, które rozpadły się po zderzeniu z brutalną popowstaniową rzeczywistością. Po raz kolejny spojrzał na list od brata. Rzadko do siebie pisywali. Dominik donosił, że bogato ożenił córkę, a sam piastuje urząd tajnego sowietnika. Stał się tajnym radcą – urzędnikiem carskiej Rosji. Bolało to Benedykta. Sądził, że ojciec nie po to wysyłał go na nauki, by w konsekwencji służył obcemu i wrogiemu mocarstwu:
„ – Czy w tym celu?... czy dla takiego rezultatu? Czyś mógł przewidzieć... spodziewać się?... Jeżeli z tamtego świata patrzysz... Widzisz... czy Stwórcy za nieśmiertelność dziękujesz?”
Mimo że Dominik szczerze zachęcał brata, by do niego przyjechał, a może i osiedlił się, on pozostawał wierny nadniemeńskiej ziemi. Gospodarował na niej sam – jako jedyny spośród trzech braci. Pamięcią wrócił do pewnego wieczoru, gdy podobnie udręczonego życiem, objęły go dłonie dziecka. Mały Witold przytulał się do niego. W synu od tamtej pory pokładał wszelkie nadzieje, ale i te okazały się płonne, bo, jako dorośli mężczyźni, nie potrafili się porozumieć. Podobnie, jak tamtej pamiętnej nocy, teraz również do pokoju seniora Korczyńskiego wszedł syn.
Witold przyszedł do ojca jako emisariusz chłopów. Pragnął omówić z nim sporo istotnych spraw. Na początku jednak „wylał” na niego wszystkie zasłyszane skargi. Benedykt starał się udowodnić synowi, że w sprawie procesu racja jest po jego stronie. Zarzucił włościanom ciemnotę i naiwność, stwierdził, że dają się wykorzystywać prawnikom. Syn odparł, że jest to skutek braku opieki, patronatu nad warstwami najniższymi. Nikt nie chciał ich wspierać. Takie argumenty zachwiały pewnością ojca, a jeszcze bardziej podważyło ją wyznanie młodzieńca, że widząc cierpienie tych najbiedniejszych, on też cierpi, czasem nawet myśli o śmierci. Benedykt ujawnił Witoldowi, że jest on jego jedyną nadzieją, sensem egzystencji, opowiedział o swoich młodzieńczych marzeniach, które sukcesywnie zabijała codzienność, odwieczne spory sąsiedzkie, niekończące się procesy. Zapominał nawet o poglądach Andrzeja, który nie darowałby mu tak niechlubnego postępowania. Wspomniał, jak kiedyś wspólnie z bratem walczyli o to, by pozamykać karczmy deprawujące i „odciągające” chłopów od obowiązków. Przeciwnikiem tej koncepcji był Darzecki. Między Andrzejem a nim wybuchł wtedy spór.
Ojciec i syn długo ze sobą dyskutowali, starszy Korczyński wypytywał młodego o sytuację w Bohatyrowiczach: „ (...) Czy żyje jeszcze stary Jakub?” Witold okazał rodzicielowi wdzięczność za to, w jaki sposób go wychował: „ Ojcze mój! Do grobu, do ostatniego tchnienia wdzięcznym ci będę, żeś mię nigdy od reszty ludzkości nie oddzielał, piedestałów mi nie budował, na królewicza i samoluba mię nie chował. Gdyby nie ty, od kolebki pewno owinięto by mnie w watę zbytku i zamknięto w klatkę przesądu. Byłbym dziś może, jak ten nieszczęsny Zygmuś, lalką z żurnalu mód wyciętą i niedoszłym jakim artystą, albo jak Różyc, kartką welinu w roztworze morfiny umoczoną!” „Nad Niemnem” Elizy Orzeszkowej – streszczenie szczegółowe
Autor: Ewa PetniakW domu Korczyńskich pani Emilia wraz z Teresą czytały o przylądku amerykańskim, zamieszkiwanym przez lud Eskimosów. Zastanawiały się, czy wśród nich istnieje „gorąca, poetyczna miłość”. A, gdy niesione wiatrem, dotarły do nich znad Niemna dźwięki muzyki i słowa pieśni, nakazały zamknąć szczelnie okiennice i zapuścić sztory. Benedykt samotny i strapiony przechadzał się po swoim gabinecie do złudzenia podobnym do pustelniczej izby Anzelma.
Do jego uszu również dolatywały strzępy melodii, ale odbierał je zupełnie inaczej. Przypominały mu czasy młodości, walki o ideały, które rozpadły się po zderzeniu z brutalną popowstaniową rzeczywistością. Po raz kolejny spojrzał na list od brata. Rzadko do siebie pisywali. Dominik donosił, że bogato ożenił córkę, a sam piastuje urząd tajnego sowietnika. Stał się tajnym radcą – urzędnikiem carskiej Rosji. Bolało to Benedykta. Sądził, że ojciec nie po to wysyłał go na nauki, by w konsekwencji służył obcemu i wrogiemu mocarstwu:
„ – Czy w tym celu?... czy dla takiego rezultatu? Czyś mógł przewidzieć... spodziewać się?... Jeżeli z tamtego świata patrzysz... Widzisz... czy Stwórcy za nieśmiertelność dziękujesz?”
Mimo że Dominik szczerze zachęcał brata, by do niego przyjechał, a może i osiedlił się, on pozostawał wierny nadniemeńskiej ziemi. Gospodarował na niej sam – jako jedyny spośród trzech braci. Pamięcią wrócił do pewnego wieczoru, gdy podobnie udręczonego życiem, objęły go dłonie dziecka. Mały Witold przytulał się do niego. W synu od tamtej pory pokładał wszelkie nadzieje, ale i te okazały się płonne, bo, jako dorośli mężczyźni, nie potrafili się porozumieć. Podobnie, jak tamtej pamiętnej nocy, teraz również do pokoju seniora Korczyńskiego wszedł syn.
Witold przyszedł do ojca jako emisariusz chłopów. Pragnął omówić z nim sporo istotnych spraw. Na początku jednak „wylał” na niego wszystkie zasłyszane skargi. Benedykt starał się udowodnić synowi, że w sprawie procesu racja jest po jego stronie. Zarzucił włościanom ciemnotę i naiwność, stwierdził, że dają się wykorzystywać prawnikom. Syn odparł, że jest to skutek braku opieki, patronatu nad warstwami najniższymi. Nikt nie chciał ich wspierać. Takie argumenty zachwiały pewnością ojca, a jeszcze bardziej podważyło ją wyznanie młodzieńca, że widząc cierpienie tych najbiedniejszych, on też cierpi, czasem nawet myśli o śmierci. Benedykt ujawnił Witoldowi, że jest on jego jedyną nadzieją, sensem egzystencji, opowiedział o swoich młodzieńczych marzeniach, które sukcesywnie zabijała codzienność, odwieczne spory sąsiedzkie, niekończące się procesy. Zapominał nawet o poglądach Andrzeja, który nie darowałby mu tak niechlubnego postępowania. Wspomniał, jak kiedyś wspólnie z bratem walczyli o to, by pozamykać karczmy deprawujące i „odciągające” chłopów od obowiązków. Przeciwnikiem tej koncepcji był Darzecki. Między Andrzejem a nim wybuchł wtedy spór.
Benedykt dostrzegł w synu przyjaciela, zauważył, że łączą ich te same cele i, że są do siebie bardzo podobni. Uznał swoje błędy i postanowił darować karę sąsiadom z zaścianka, a wraz z synem obiecali sobie nazajutrz popłynąć razem na Mogiłę: „(...) Potem pójdziesz tam do nich i powiesz im, że tej kary sądowej nie żądam już... nie żądam... Istotnie za wielką jest, a w tym, że ich oszuści wyzyskują i do złego prowadzą – moja wina! O miedzę z nimi żyję i palcem, aby temu zapobiec nie poruszyłem... (...) a potem , pod wieczór, może razem popłyniemy na...to...tamto...(...)
strona: 1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33
Szybki test:
Osobą postrzeganą przez Benedykta jako „persona non grata” był:a) Teofil Różyc
b) Jan Bohatyrowicz
c) Bolesław Kirło
d) Zygmunt Korczyński
Rozwiązanie
Gdy Marta miała trzydzieści sześć lat i gdy biegła przez pola w zielonej sukni, mężczyźni wzięli ją za:
a) wiedźmę
b) czarownicę
c) nimfę
d) cholerę
Rozwiązanie
Siostra Jana, pomagająca mu w gospodarstwie to:
a) Antolka
b) Ala
c) Aldonka
d) Anatolka
Rozwiązanie
Więcej pytań
Zobacz inne artykuły:
kontakt | polityka cookies