Jesteś w: Ostatni dzwonek -> Nowele Konopnickiej
Znał dobrze zwyczaje mieszkańców swej kamienicy, których traktował jak członków rodziny (z wzajemnością): „Wie, kiedy zza którego węgła wyjrzy w dzień pogodny słońce; ile dzieci przebiegnie rankiem, drepcąc do ochronki, do szkoły; ile zwiędłych dziewcząt w ciemnych chustkach, z małymi blaszeczkami w ręku przejdzie po trzy, po cztery, do fabryki cygar na robotę; ile kobiet przystanie z koszami na starym, wytartym chodniku, pokazując sobie zakupione jarzyny, skarżąc się na drogość jaj, mięsa i masła; ilu wyrobników przecłapie środkiem bruku, ciężkim chodem nóg obutych w trepy, niosąc pod pachą węzełki, a w ręku cebrzyki, kielnie, liny.
siekiery, piły. (...)On, może nawet nie patrząc w okno, samym uchem tylko rozpoznałby, czy Paweł, stróż, zamiata ulicę nową swoją, czy też starą miotłą”.
Miłość, jaką darzył Warszawę i jej mieszkańców, poczucie bezpieczeństwa i spokój jego i Kubusia burzą ataki antysemitów. Rozczarowanie postawą ludzi jest tym większe, że od urodzenia czuł się prawdziwym Polakiem, co podkreślał w rozmowie z zegarmistrzem. Wraz z innymi przeżywał przecież niewolę ojczyzny, której nie było na mapie: „Ale jak te ludzie do smutku się zejdą, tak się uni do płakania zejdą, nu, to już nie jest nic. To już ten jeden temu drugiemu bratem się zrobił, to już ich ten smutek jednym płaszczem nakrył. To ja panu dobrodziejowi powiem, co ja w to miasto więcej rzeczy widział do smutku niż do tańca i że ten płaszcz to bardzo duży jest. Ajaj, jaki un duży!... Un wszystkich nakrył, i ze Żydami też!”. Dzielnie odpierał zarzuty rozmówcy o chciwości żydowskiej nacji, przedstawiając argumenty o swej rzetelnej pracy i stale pustych kieszeniach, a na koniec rozmowy zapewnił, że nawet gdy dostanie od kogoś kamieniem – podniesie go bez lęku.
Nie chciał wierzyć w plotki rozsiewane w stolicy o nadchodzącym pogromie. Był przekonany, że rozwścieczonym napastnikom nie może chodzić o kogoś urodzonego na Starym Mieście w żółtej kamienicy, w której obecnie znajdowała się apteka. Tłumaczył decyzję o braku w oknie krzyża, który uchroniłby go przed atakiem antysemitów, słowami: „Ja się nie chcę wstydzić, co ja Żyd. Ja się nie chcę bać! Jak uny miłosierdzia w sobie nie mają, jak uny cudzej krzywdy chcą, nu, to uny nie są chrzescijany nu to uny i na ten krzyż nie będą pytali ani na ten obraz... Nu, to uny i nie ludzie są. To uny całkiem dzikie bestie są - A jak uny są ludzie, jak uny są chrześcijany, nu. to dla nich taka siwa głowa starego człowieka i takie dziecko niewinne też jak świętość będzie”.
W chwili, gdy jego wnuczek, który w Warszawie uczęszczał do szkoły i miał polskich kolegów, dostał kamieniem w głowę, w bohaterze umarła miłość do miasta, do „małej ojczyzny”.
strona: 1 2
Mendel Gdański – charakterystyka bohatera
Miłość, jaką darzył Warszawę i jej mieszkańców, poczucie bezpieczeństwa i spokój jego i Kubusia burzą ataki antysemitów. Rozczarowanie postawą ludzi jest tym większe, że od urodzenia czuł się prawdziwym Polakiem, co podkreślał w rozmowie z zegarmistrzem. Wraz z innymi przeżywał przecież niewolę ojczyzny, której nie było na mapie: „Ale jak te ludzie do smutku się zejdą, tak się uni do płakania zejdą, nu, to już nie jest nic. To już ten jeden temu drugiemu bratem się zrobił, to już ich ten smutek jednym płaszczem nakrył. To ja panu dobrodziejowi powiem, co ja w to miasto więcej rzeczy widział do smutku niż do tańca i że ten płaszcz to bardzo duży jest. Ajaj, jaki un duży!... Un wszystkich nakrył, i ze Żydami też!”. Dzielnie odpierał zarzuty rozmówcy o chciwości żydowskiej nacji, przedstawiając argumenty o swej rzetelnej pracy i stale pustych kieszeniach, a na koniec rozmowy zapewnił, że nawet gdy dostanie od kogoś kamieniem – podniesie go bez lęku.
Nie chciał wierzyć w plotki rozsiewane w stolicy o nadchodzącym pogromie. Był przekonany, że rozwścieczonym napastnikom nie może chodzić o kogoś urodzonego na Starym Mieście w żółtej kamienicy, w której obecnie znajdowała się apteka. Tłumaczył decyzję o braku w oknie krzyża, który uchroniłby go przed atakiem antysemitów, słowami: „Ja się nie chcę wstydzić, co ja Żyd. Ja się nie chcę bać! Jak uny miłosierdzia w sobie nie mają, jak uny cudzej krzywdy chcą, nu, to uny nie są chrzescijany nu to uny i na ten krzyż nie będą pytali ani na ten obraz... Nu, to uny i nie ludzie są. To uny całkiem dzikie bestie są - A jak uny są ludzie, jak uny są chrześcijany, nu. to dla nich taka siwa głowa starego człowieka i takie dziecko niewinne też jak świętość będzie”.
W chwili, gdy jego wnuczek, który w Warszawie uczęszczał do szkoły i miał polskich kolegów, dostał kamieniem w głowę, w bohaterze umarła miłość do miasta, do „małej ojczyzny”.
strona: 1 2
Zobacz inne artykuły:
kontakt | polityka cookies