Jesteś w: Ostatni dzwonek -> Nowele Konopnickiej
Kuntz Wunderli jest postacią tragiczną, budzącą litość i współczucie. Zostaje wystawiony na licytację, co obdziera go z resztek godności i człowieczeństwa. Kuntz jest osiemdziesięciodwuletnim, znanym przez wszystkich tragarzem, który pracował uczciwie, a pod koniec życia zostaje sprzedany jak rzecz.
Gdy ukazał się ludziom, przypatrującym się licytacji, nie wzbudził uznania. Jego wygląd raził i odstręczał potencjalnych nabywców, a zgarbiona postawa była dowodem na zażenowanie i wstyd: „Nagle w drzwiach bocznych ukazuje się naprzód głowa, dygocąca na cienkiej, wychudłej szyi, potem kolana ku przodowi zgięte, potem stopy resztką obuwia ozute, potem ręce zgrabiałe i drżące, które się uszaków drzwi6 z obu stron chwytają, żeby dopomóc nogom przez próg, a wreszcie grzbiet w pałąk zgięty”.
Ludzie, którzy jeszcze do wczoraj byli jego przyjaciółmi i sąsiadami, dobrze się czuli w roli „panów”, od których zależała przyszłość cierpiącego i przelęknionego staruszka. Wunderli nie potrafi odnaleźć się w nowej roli, w której jest tylko popychadłem, towarem. Choć zapewne pragnął zejść ze sceny, przypominającej cyrkową arenę (Alina Brodzka stwierdziła, że przystał na rolę clowna w okrutnym widowisku), woźny mu nie pozwolił. Wypchał go na środek, potęgując jeszcze bardziej zażenowanie tragarza. Stanął przy progu, a pełne światło, z otwartego na obszerną łąkę okna, padało na jego „zgarbioną i znędzniałą” postać. Dramat rozgrywający się w sercu mężczyzny uwidaczniała jego postawa: stał „mnąc w ręku stary pilśniowy kapelusz”, a chude kolana drżały mu coraz silniej.
Wunderli jest wzruszony, lecz zmusza się by jak najdumniej się wyprostować, podnieść głowę i spojrzeć na zebranych z uśmiechem. Taka postawa jest dowodem ogromnej siły, ponieważ zapanował na drżącym nogami, bijącym sercem, łzami napływającymi do oczu. W tamtej chwili chciał przysłużyć się gminie i sprzedać się jak najtaniej, by nie narazić jej na koszty (ogolił się rano pożyczoną od woźnego brzytwą, pożyczył od niego kubrak i chustkę, by ukryć chudość swych kończyn i ciała). Przybrał zachęcający, prawie wesoły uśmiech: „Uśmiecha się tedy do wszystkich i raźno mruga oczyma”. Prawdę o stanie duszy zawstydzonego tragarza zdradzały oczy: były zimne, osłupiałe i stroskane. Choć starał się nadać im filuterny, niemal lekkomyślny wyraz, nie udało się: „Gdy mu się jedno zmęczy i staje w ciemnym swoim dole nieruchome, martwe, mruga drugim, jak gdyby chciał mówić: "Jeszczem ja mocny! O, i jaki mocny! Chleba darmo nie zjem, pracować będę, każdej robocie poradzę. I-wody przyniosę, i drew ułupię, i kartofli naskrobię, i izbę zamiotę... Dużą siłę mam jeszcze... dużą siłę...”
Dramat rozgrywający się w sercu staruszka zdradza jego wygląd. Słowa nie były potrzebne: „A gdy tak patrzy z wysiłkiem, stara jego głowa coraz silniej trząść się zaczyna, oczy nieruchomieją i zachodzą wielkimi łzami, a ręce szukają podpory. Jedne tylko wąskie i zapadłe usta uśmiechają się, ciągle się uśmiechają, wtedy nawet, kiedy dwie łzy ciężkie i zimne toczą się z wolna po zmiętej i zbrużdżonej twarzy”.
Zebrani zdawali się nie zauważać skrępowania i cierpienia Kuntza. Taktowali go jak zwierzę, oglądając jego zęby, karząc machać rękami czy chodzić w tę i z powrotem, by sprawdzić jego siłę. On posłusznie wykonywał te polecenia: „Stary idzie. Sztywne jego nogi nie zginają się wcale; podnosi on je jak kije z niezmiernym wysiłkiem i opuszcza na dół, rozpaczliwie przyciskając rękoma chore i obrzmiałe kolana. Tymczasem, jakby na złość, sala wydłuża się, rośnie, drzwi uciekają kędyś, ściany nabierają przeraźliwej głębi; staremu Kuntzowi zdaje się, że nigdy, nigdy nie zdoła dojść aż do nich... Czuje wszakże, iż wszyscy ci ludzie na niego patrzą, że gmina patrzy. Zaciska tedy zęby i znów podnosi sztywną i ciężką nogę”.
strona: 1 2
Kuntz Wunderli – charakterystyka bohatera
Gdy ukazał się ludziom, przypatrującym się licytacji, nie wzbudził uznania. Jego wygląd raził i odstręczał potencjalnych nabywców, a zgarbiona postawa była dowodem na zażenowanie i wstyd: „Nagle w drzwiach bocznych ukazuje się naprzód głowa, dygocąca na cienkiej, wychudłej szyi, potem kolana ku przodowi zgięte, potem stopy resztką obuwia ozute, potem ręce zgrabiałe i drżące, które się uszaków drzwi6 z obu stron chwytają, żeby dopomóc nogom przez próg, a wreszcie grzbiet w pałąk zgięty”.
Ludzie, którzy jeszcze do wczoraj byli jego przyjaciółmi i sąsiadami, dobrze się czuli w roli „panów”, od których zależała przyszłość cierpiącego i przelęknionego staruszka. Wunderli nie potrafi odnaleźć się w nowej roli, w której jest tylko popychadłem, towarem. Choć zapewne pragnął zejść ze sceny, przypominającej cyrkową arenę (Alina Brodzka stwierdziła, że przystał na rolę clowna w okrutnym widowisku), woźny mu nie pozwolił. Wypchał go na środek, potęgując jeszcze bardziej zażenowanie tragarza. Stanął przy progu, a pełne światło, z otwartego na obszerną łąkę okna, padało na jego „zgarbioną i znędzniałą” postać. Dramat rozgrywający się w sercu mężczyzny uwidaczniała jego postawa: stał „mnąc w ręku stary pilśniowy kapelusz”, a chude kolana drżały mu coraz silniej.
Wunderli jest wzruszony, lecz zmusza się by jak najdumniej się wyprostować, podnieść głowę i spojrzeć na zebranych z uśmiechem. Taka postawa jest dowodem ogromnej siły, ponieważ zapanował na drżącym nogami, bijącym sercem, łzami napływającymi do oczu. W tamtej chwili chciał przysłużyć się gminie i sprzedać się jak najtaniej, by nie narazić jej na koszty (ogolił się rano pożyczoną od woźnego brzytwą, pożyczył od niego kubrak i chustkę, by ukryć chudość swych kończyn i ciała). Przybrał zachęcający, prawie wesoły uśmiech: „Uśmiecha się tedy do wszystkich i raźno mruga oczyma”. Prawdę o stanie duszy zawstydzonego tragarza zdradzały oczy: były zimne, osłupiałe i stroskane. Choć starał się nadać im filuterny, niemal lekkomyślny wyraz, nie udało się: „Gdy mu się jedno zmęczy i staje w ciemnym swoim dole nieruchome, martwe, mruga drugim, jak gdyby chciał mówić: "Jeszczem ja mocny! O, i jaki mocny! Chleba darmo nie zjem, pracować będę, każdej robocie poradzę. I-wody przyniosę, i drew ułupię, i kartofli naskrobię, i izbę zamiotę... Dużą siłę mam jeszcze... dużą siłę...”
Dramat rozgrywający się w sercu staruszka zdradza jego wygląd. Słowa nie były potrzebne: „A gdy tak patrzy z wysiłkiem, stara jego głowa coraz silniej trząść się zaczyna, oczy nieruchomieją i zachodzą wielkimi łzami, a ręce szukają podpory. Jedne tylko wąskie i zapadłe usta uśmiechają się, ciągle się uśmiechają, wtedy nawet, kiedy dwie łzy ciężkie i zimne toczą się z wolna po zmiętej i zbrużdżonej twarzy”.
Zebrani zdawali się nie zauważać skrępowania i cierpienia Kuntza. Taktowali go jak zwierzę, oglądając jego zęby, karząc machać rękami czy chodzić w tę i z powrotem, by sprawdzić jego siłę. On posłusznie wykonywał te polecenia: „Stary idzie. Sztywne jego nogi nie zginają się wcale; podnosi on je jak kije z niezmiernym wysiłkiem i opuszcza na dół, rozpaczliwie przyciskając rękoma chore i obrzmiałe kolana. Tymczasem, jakby na złość, sala wydłuża się, rośnie, drzwi uciekają kędyś, ściany nabierają przeraźliwej głębi; staremu Kuntzowi zdaje się, że nigdy, nigdy nie zdoła dojść aż do nich... Czuje wszakże, iż wszyscy ci ludzie na niego patrzą, że gmina patrzy. Zaciska tedy zęby i znów podnosi sztywną i ciężką nogę”.
strona: 1 2
Zobacz inne artykuły:
kontakt | polityka cookies