Jesteś w: Ostatni dzwonek -> Ferdydurke
Zaczął padać deszcz. Samochód jechał przez ciemny bór. Boczną drogą, aż w końcu dojechali do wsi. Potem zatrzymli się przed budynkiem. Nocny stróż odciągał psy – brytany, które właśnie nadbiegły. Sługa zabrał walizki. Józio poznał duży wiejski dwór, w którym spędził pierwsze dziesięć lat życia. Ciotka przedstawiła gości swej rodzinie, mówiąc, iż bohater jest synem nieboszczki Heli.
Wśród mieszkańców był wuj Konstanty (Kociu), kuzyn Zygmuś i wychowanica wujostwa - Zosia. Wszyscy się przywitali pocałunkami w policzek i ściskaniem rąk. Józio zapytał o zdrowie (bo tak „wypadało”). Rozpoczęła się rozmowa o chorobach. Od ciotki dowiedział się, że jest chora na serce. Wujowi doskwierał reumatyzm, a Zosia cierpiała na anemię. Zygmuś z kolei miał „zawiane ucho”.
Pojawiła się pokojówka. Przyniosła zapaloną lampę. Miętus był zadowolony „obfitością sług”. Stary kamerdyner Franciszek zaprosił na kolację. Podczas posiłku, Miętus zobaczył prawdziwego parobka. „Parobek był w pokoju! Lokajczyk! Lokajczyk był parobkiem! Nie miałem wątpliwości - lokajczyk, który podawał groszek do szynki, parobkiem był wymarzonym. Parobek! W wieku Miętusa, nie więcej niż osiemnaście, duży ni mały, nie brzydki i nie przystojny - włosy miał jasne, ale blondynem nie był. Uwijał się i obsługiwał boso, z serwetką przewieszoną przez lewe ramię, bez kołnierzyka, z koszulą zapiętą na spinkę, w zwykłym niedzielnym ubraniu parobków wiejskich.
Gębę miał - ale gęba jego nie była w niczym pokrewna fatalnej gębie Miętusa, nie była to gęba wytworzona, lecz naturalna, ludowa, grubo ciosana i zwykła. Nie twarz, która gębą się stała, lecz gęba, która przenigdy nie zyskała godności twarzy - była to gęba jak noga! Nie godzien honorowej twarzy, tak jak nie godzien blondyna i przystojnego - lokajczyk nie godzien lokaja! Bez rękawiczek i boso zmieniał talerze państwu, a nikt się temu nie dziwił - chłopak nie godzien tużurka.”
Po kolacji wszyscy przeszli do salonu, a Zygmunt zaproponował grę w brydża. Nie doszło jednak do tego. Kolega Józia nie umiał grać. Każdy siedział znudzony. Po jakimś czasie pokojówka zaprowadziła gości po krętych schodach na górę do pokoju. Gdy siedzieli u siebie, Miętalski nacisnął dzwonek. Po chwili pojawił się lokaj (parobek), stojący dotychczas pod drzwiami i czekający na rozkazy. Panicz najpierw kazał mu nalać mu wody do miednicy. Potem otworzyć lufcik w oknie. Na koniec zapytał go o imię, a ten odparł, że nazywa się Walek.
Służył u państwa od miesiąca. Przedtem opiekował się końmi. Miętus kazał mu przynieść ciepłej wody. „Gdy wyszedł, Miętusowi łzy zakręciły się w oczach. Płakał jak bóbr. Krople ściekały po twarzy umęczonej. - Słyszałeś? Słyszałeś? Walek! Nazwiska nawet nie ma! Jak to wszystko nadaje się do niego! Widziałeś jego gębę? Gęba bez miny, gęba zwykła! Józio, jeżeli on się ze mną nie po... brata, nie wiem, co zrobię! [...] On pewnie wcale się nie myje. A nie jest brudny. Józio, czyś zauważył, nie myje się, a nie jest brudny”. „Ferdydurke” – streszczenie szczegółowe
Autor: Karolina MarlgaZaczął padać deszcz. Samochód jechał przez ciemny bór. Boczną drogą, aż w końcu dojechali do wsi. Potem zatrzymli się przed budynkiem. Nocny stróż odciągał psy – brytany, które właśnie nadbiegły. Sługa zabrał walizki. Józio poznał duży wiejski dwór, w którym spędził pierwsze dziesięć lat życia. Ciotka przedstawiła gości swej rodzinie, mówiąc, iż bohater jest synem nieboszczki Heli.
Wśród mieszkańców był wuj Konstanty (Kociu), kuzyn Zygmuś i wychowanica wujostwa - Zosia. Wszyscy się przywitali pocałunkami w policzek i ściskaniem rąk. Józio zapytał o zdrowie (bo tak „wypadało”). Rozpoczęła się rozmowa o chorobach. Od ciotki dowiedział się, że jest chora na serce. Wujowi doskwierał reumatyzm, a Zosia cierpiała na anemię. Zygmuś z kolei miał „zawiane ucho”.
Pojawiła się pokojówka. Przyniosła zapaloną lampę. Miętus był zadowolony „obfitością sług”. Stary kamerdyner Franciszek zaprosił na kolację. Podczas posiłku, Miętus zobaczył prawdziwego parobka. „Parobek był w pokoju! Lokajczyk! Lokajczyk był parobkiem! Nie miałem wątpliwości - lokajczyk, który podawał groszek do szynki, parobkiem był wymarzonym. Parobek! W wieku Miętusa, nie więcej niż osiemnaście, duży ni mały, nie brzydki i nie przystojny - włosy miał jasne, ale blondynem nie był. Uwijał się i obsługiwał boso, z serwetką przewieszoną przez lewe ramię, bez kołnierzyka, z koszulą zapiętą na spinkę, w zwykłym niedzielnym ubraniu parobków wiejskich.
Gębę miał - ale gęba jego nie była w niczym pokrewna fatalnej gębie Miętusa, nie była to gęba wytworzona, lecz naturalna, ludowa, grubo ciosana i zwykła. Nie twarz, która gębą się stała, lecz gęba, która przenigdy nie zyskała godności twarzy - była to gęba jak noga! Nie godzien honorowej twarzy, tak jak nie godzien blondyna i przystojnego - lokajczyk nie godzien lokaja! Bez rękawiczek i boso zmieniał talerze państwu, a nikt się temu nie dziwił - chłopak nie godzien tużurka.”
Po kolacji wszyscy przeszli do salonu, a Zygmunt zaproponował grę w brydża. Nie doszło jednak do tego. Kolega Józia nie umiał grać. Każdy siedział znudzony. Po jakimś czasie pokojówka zaprowadziła gości po krętych schodach na górę do pokoju. Gdy siedzieli u siebie, Miętalski nacisnął dzwonek. Po chwili pojawił się lokaj (parobek), stojący dotychczas pod drzwiami i czekający na rozkazy. Panicz najpierw kazał mu nalać mu wody do miednicy. Potem otworzyć lufcik w oknie. Na koniec zapytał go o imię, a ten odparł, że nazywa się Walek.
Gdy lokajczyk wrócił Miętus zapytał go o wiek, lecz ten nie potrafił odpowiedzieć. Czytać i pisać także nie potrafił. Jego jedyną rodziną była siostra pracująca „przy krowach”. Gdy Miętus poprosił, by Walek zawiązał mu buciki, Józio wykorzystał okazję i zapytał lokaja, czy dziedzic go bije. Chłopcy otrzymali twierdzącą odpowiedź.
Wówczas główny bohater uderzył go w lewy policzek. Krzyknął: „Won!”, co spotkało się z głośnym protestem zachwyconego prostotą Walka Miętalskiego. „— Co najlepszego zrobiłeś! (...) Ja chciałem mu podać rękę! Chciałem wziąć ręką za rękę! Wtedy i gęby nasze byłyby równe, i wszystko. Lecz tyś ręką uderzył go w gębę! A ja nogę wystawiłem jego rękom! Bucik mi rozsznurowywał — biadał — bucik! Dlaczego to zrobiłeś?!”.
Rozległo się pukanie do drzwi, w których po chwili stanął kuzyn Zygmunt. Gdy Józio powiedział mu, co zrobił Walkowi, został pochwalony. Miętus, który nie mógł znieść takiego postępowania – wyszedł.
Zygmunt opowiedział bohaterowi, jak cała rodzina biła po „gębach” ludzi różnej profesji: kontrolerów, portierów, fryzjerów, bileterów. Pożegnał się w końcu. Dochodziła już dwunasta. Drugi lokator wrócił do pokoju o pierwszej w nocy. Powiedział, że „pobratał” się z parobkiem. Lokajczyk „dał mu w gębę”.
Opowiedział Józiowi, że odnalazł parobka w kredensie. Czyścił buciki. Gdy poprosił, by uderzył go w twarz, wystraszony Walek nie chciał tego uczynić. W końcu jednak wymierzył cios, ponieważ Miętus nie ustępował. „Daj, psiakrew, kiedy ci karzą!. Co jest, do cholery ciężkiej!”. Lokajczyk kilkakrotnie uderzył panicza, a potem nim „pomiatał”.
Tak zastała ich dziewka kuchenna – Marcyśka – i bardzo się zdziwiła niecodziennym widokiem. We trójkę zaczęli wyśmiewać pański dom. Mówili: „Państwo bardzo som pażerne i łakome – do góry brzuchem leżom i choroby majom od tego [...]Państwo to tak se chodzom i poglondajom. Pon Zygmunt to ta na mnie poglonda, ino, że mu nie honor — to raz mnie zacypioł, ale gdzieta! [...] ma tam jednom starom Józefkę na wsi, -gdowę, i z niom się spotyka w krzakach kole stawu”.
Marcyśka opowiadała, jak Zosia chodziła i podglądała, a dziedziczka bała się nawet krowy. W tym momencie do kuchni wszedł kamerdyner Franciszek. Zwymyślał Marcyśkę i lokajczyka. Wyganał do roboty. Józio był pewny, że kamerdyner doniesie o wszystkim wujostwu.. Bohater myślał: „Pojąłem owej strasznej nocy, leżąc bezsennie na łóżku, tajemnicę dworu wiejskiego, ziemiaństwa i obywatelstwa, [...]ą. Chamstwo było tajemnicą państwa (…)I wuj, ciocia na pewno wiedzieli, co o nich mówią w kredensie — jak widzą ich ślepia chamidłów. Wiedzieli — lecz nie pozwalali tej wiedzy rozpanoszyć się, tłumili, dusili, spychali ją do piwnic mózgu”.
Rozdział XIV – HULAJGĘBA I NOWE PRZYŁAPANIE
Następnego dnia ciotka wiedziała już, co się wydarzyło w kredensie. Powiedziała Józiowi, że jego kolega zbratał się ze służbą. Ten udał zdziwionego. Popołudnie upłynęło na wspólnej grze w karty. Po obiedzie wuj oznajmił bohaterowi, że jego kolega „zabiera się” do Walka. Podejrzewał Miętusa o homoseksualizm. Józio odparł, że Miętus bratał się parobkiem, jak chłopiec z chłopcem. Wuj wówczas krzyknął: „Więc jednak zboczeniec!”.
Mimo tłumaczeń, Konstanty nie chciał dalej słuchać. Przywołał parobka, by go uderzyć. Opanował się jednak, krzycząc jedynie: „Won!”. Józio powiedział: „— To nic nie pomoże (…) Przeciwnie, mordobicie tylko powiększy zbratanie. On lubi mordobitych”.
Do pokoju wszedł Franciszek, który zdradził gospodarzowi plotki rozpowszechniane wśród ludzi: „Wielmożny panie, już ludzie gadają! (…)— Gadają na państwa — mówił. — Walek się spodufalił z tem młodem panem, co przyjechał, to tera, za przeproszeniem, gadają na państwa bez nijakiego szacunku. Głównie Walek i dziewuchy z kuchni. Przecie sam słyszałem, jak wczoraj gadały z tem panem do późny nocy, wszystko, a wszystko wygadały”.
Józio martwił się o los Miętusa, który gdzieś zniknął. Zaczęło się poszukiwanie młodzieńca. Bohater, wraz z ciotką i kuzynem poszli na podwórze. Wuj z ogrodnikiem w okolice spichlerza. Wszyscy byli ciekawi, gdzie podział się kolega ich krewnego. Nagle z lasu wyłonił się poszukiwany, w towarzystwie lokajczyka. Byli tak zajęci sobą, że nikogo nie dostrzegali. Chwytali się za ręce, a Miętus wyciągał z kieszeni złotówki i oddawał nowemu koledze.
strona: 1 2 3 4 5 6 7 8 9 10
Szybki test:
Na początku utworu bohater budzi się w poranek:a) piątkowy
b) wtorkowy
c) środowy
d) niedzielny
Rozwiązanie
Momsen był:
a) Lunatykiem
b) Analitykiem
c) Syntetykiem
d) Dyfteptykiem
Rozwiązanie
Józio jest początkującym:
a) fotografikiem
b) dziennikarzem
c) malarzem
d) pisarzem
Rozwiązanie
Więcej pytań
Zobacz inne artykuły:
kontakt | polityka cookies