Jesteś w: Ostatni dzwonek -> Lalka
Rozdział III
Pamiętnik starego subiekta
Ojciec Rzeckiego w młodości był żołnierzem, a na starość pracował jako woźny w Komisji Spraw Wewnętrznych. Przez całe życie był bardzo sprawny i wyprostowany: „Trzymał się prosto jak sztaba, miał nieduże faworyty i wąs do góry; szyję okręcał czarną chustką i nosił srebrny kolczyk w uchu”. Pan Ignacy wraz z nim i jego siostrą mieszkał w dwóch maleńkich i skromnych pokoikach na Starym Mieście. Ciotka była praczką, a ojciec, chcąc wykorzystać maksymalnie czas, zajmował się klejeniem kopert. Poświęcał również siły na edukację jedynego syna, którego nauczył pisać, czytać, a także wpoił mu musztrę. Niejednokrotnie nawet w nocy budził chłopca, każąc się gimnastykować: „Dobrze to pamiętam, gdyż ojciec komenderując: "Pół obrotu na prawo!" albo "Lewe ramię naprzód - marsz!...", ciągnął mnie w odpowiednim kierunku za ogon tego ubrania”.
Pan Ignacy wspominał pokój ciotki, w którym wisiały obrazy świętych. U ojca z kolei to portrety Napoleona zdobiły szare wnętrze czterech ścian: „Był tam jeden Napoleon w Egipcie, drugi pod Wagram, trzeci pod Austerlitz, czwarty pod Moskwą, piąty w dniu koronacji, szósty w apoteozie”. Starszy pan wpoił synowi fascynację wybitnym Francuzem. Do mieszkania rodziny Rzeckich przychodziło często dwóch kolegów głowy rodziny: pan Domański (także woźny) i pan Raczek (miał stragan z zieleniną): „Prości to byli ludzie (nawet pan Domański trochę lubił anyżówkę), ale roztropni politycy”. Jak nietrudno się domyślić, cel ich wizyt był zawsze taki sam – nieustanne rozmowy o wybitnym francuskim cesarzu.
Około 1840 roku ojciec pana Ignacego zaczął opadać z sił i wkrótce umarł. Na łożu śmierci pożegnał syna słowami: „Pamiętaj!... wszystko pamiętaj…”. Po paru miesiącach od tej bolesnej straty koledzy ojca wraz z siostrą nieboszczyka radzili się nad losem autora pamiętnika. Pan Domański proponował zabranie chłopca do swoich biur (na stanowisko pomocnika woźnego). Także pan Raczek był gotów wziąć go do siebie.
Gdy zapytali Ignacego o jego zdanie, wyznał, iż „ciągnie” go sklepu Mincla na Podwalu, aby uczyć się rzemiosła kupieckiego. Wszyscy zgodzili się na tę propozycję, uradzając przy tym, iż ciotka poślubi pana Raczka. „Lalka”- streszczenie szczegółowe z testem
Autor: Karolina MarlgaRozdział III
Pamiętnik starego subiekta
Ojciec Rzeckiego w młodości był żołnierzem, a na starość pracował jako woźny w Komisji Spraw Wewnętrznych. Przez całe życie był bardzo sprawny i wyprostowany: „Trzymał się prosto jak sztaba, miał nieduże faworyty i wąs do góry; szyję okręcał czarną chustką i nosił srebrny kolczyk w uchu”. Pan Ignacy wraz z nim i jego siostrą mieszkał w dwóch maleńkich i skromnych pokoikach na Starym Mieście. Ciotka była praczką, a ojciec, chcąc wykorzystać maksymalnie czas, zajmował się klejeniem kopert. Poświęcał również siły na edukację jedynego syna, którego nauczył pisać, czytać, a także wpoił mu musztrę. Niejednokrotnie nawet w nocy budził chłopca, każąc się gimnastykować: „Dobrze to pamiętam, gdyż ojciec komenderując: "Pół obrotu na prawo!" albo "Lewe ramię naprzód - marsz!...", ciągnął mnie w odpowiednim kierunku za ogon tego ubrania”.
Pan Ignacy wspominał pokój ciotki, w którym wisiały obrazy świętych. U ojca z kolei to portrety Napoleona zdobiły szare wnętrze czterech ścian: „Był tam jeden Napoleon w Egipcie, drugi pod Wagram, trzeci pod Austerlitz, czwarty pod Moskwą, piąty w dniu koronacji, szósty w apoteozie”. Starszy pan wpoił synowi fascynację wybitnym Francuzem. Do mieszkania rodziny Rzeckich przychodziło często dwóch kolegów głowy rodziny: pan Domański (także woźny) i pan Raczek (miał stragan z zieleniną): „Prości to byli ludzie (nawet pan Domański trochę lubił anyżówkę), ale roztropni politycy”. Jak nietrudno się domyślić, cel ich wizyt był zawsze taki sam – nieustanne rozmowy o wybitnym francuskim cesarzu.
Około 1840 roku ojciec pana Ignacego zaczął opadać z sił i wkrótce umarł. Na łożu śmierci pożegnał syna słowami: „Pamiętaj!... wszystko pamiętaj…”. Po paru miesiącach od tej bolesnej straty koledzy ojca wraz z siostrą nieboszczyka radzili się nad losem autora pamiętnika. Pan Domański proponował zabranie chłopca do swoich biur (na stanowisko pomocnika woźnego). Także pan Raczek był gotów wziąć go do siebie.
Kupiec Mincel zgodził się przyjąć ucznia do siebie w zamian za wikt i opierunek. „I tak się to zaczęło…” Rzecki wspomina, iż sklep Niemca zawsze mu się podobał, ilekroć ciotka go po coś do niego wysyłała: „biegłem po sprawunki i patrzyłem na okna wystawowe”. Choć był to sklep kolonialno-galanteryjno-mydlarski, to jego wnętrze było ponure. Prócz Ignacego pracowało tam dwóch krewnych właściciela: trzydziestokilkuletni Franc Mincel („dostawał” od starego za palenie fajki w sklepie) oraz Jan Mincel (ten z kolei obrywał za podkradanie kolorowego papieru, na którym pisał miłosne liściki do kobiet). Rzecki wspomina, iż sam również został ukarany dyscyplinką: „Franc odmierzył jakiejś kobiecie za dziesięć groszy rodzynków. Widząc, że jedno ziarno upadło na kontuar (stary miał w tej chwili oczy zamknięte), podniosłem je nieznacznie i zjadłem. Chciałem właśnie wyjąć pestkę, która wcisnęła się mi między zęby, gdy uczułem na plecach coś jakby mocne dotknięcie rozpalonego żelaza”.
Kolejnym pracownikiem sklepu był August Katz, który obsługiwał stanowisko mydlarskie: „Mizerny ten człeczyna odznaczał się niezwykłą punktualnością. Najraniej przychodził do roboty, krajał mydło i ważył krochmal jak automat; jadł, co mu podano, w najciemniejszym kącie sklepu, prawie wstydząc się tego, że doświadcza ludzkich potrzeb”.
Rzecki oddawał się wspomnieniom swej pierwszej pracy: „Wstawałem rano o piątej, myłem się i zamiatałem sklep. O szóstej otwierałem główne drzwi tudzież okiennicę. W tej chwili, gdzieś z ulicy zjawiał się August Katz, zdejmował surdut, kładł fartuch i milcząc stawał między beczką mydła szarego a kolumną ułożoną z cegiełek mydła żółtego. Potem drzwiami od podwórka wbiegał stary Mincel mrucząc: Morgen!, poprawiał szlafmycę, dobywał z szuflady księgę, wciskał się w fotel i parę razy ciągnął za sznurek kozaka. Dopiero po nim ukazywał się Jan Mincel i ucałowawszy stryja w rękę, stawał za swoim kontuarem, na którym podczas lata łapał muchy, a w zimie kreślił palcem albo pięścią jakieś figury.
Franca zwykle sprowadzano do sklepu (…)”.
Rano najczęściej klientami byli służący lub biedacy. O ósmej, wraz ze służącą, przychodziła do sklepu matka starego Mincla, przynosząc pracownikom kosz bułek i kawę. Również ją musieli całować w rękę. Dopiero po śniadaniu w sklepie robił się ruch. Po południu przychodzili klienci lepiej ubrani i bardziej zamożni. Stary Mincel był fanatykiem pracy: nawet w niedzielę przesiadywał w sklepie. Wówczas to opowiadał Ignacemu tajniki sztuki kupieckiej i sprzedawanych towarów. Rzecki z sympatią wspominał swojego pierwszego pracodawcę: „Na każdą Wigilię Mincel obdarowywał nas prezentami”. Miesięcznym wynagrodzeniem młodego ucznia było dziesięć złotych, z których musiał się wyliczyć przed Niemcem, i powiedzieć, ile zaoszczędził.
W 1846 roku handel w sklepie nieco osłabł, wówczas to w końcu pełnoprawnym subiektem został Ignacy Rzecki. Po incydencie z wybiciem sklepowej szyby, o który policja podejrzewała właściciela, Niemiec zaczął słabnąć, chudnąć. Po krótkim czasie umarł w fotelu oparty o książkę handlową. Przez kilka lat po śmierci stryja sklep prowadzili Minclowie.
W 1850 roku Franc został na miejscu (na Podwalu) z towarami kolonialnymi, a Jan z galanterią przeniósł się do sklepu na Krakowskie Przedmieście (którym w czasie akcji powieści kieruje Ignacy Rzecki). Autor pamiętnika na jego kartach wyjaśnił genezę zajmowania obecnego sklepu: Wokulski ożenił się z wdową po Janie Minclu, a po jej śmierci odziedziczył majątek Niemców wraz ze sklepem.
Rozdział IV
Powrót
W deszczowe i śnieżne, niedzielne popołudnie Ignacy Rzecki grał na gitarze i rozmyślał nad rychłym powrotem Wokulskiego. Miał nadzieję, że przyjaciel przejmie od niego dobrze prosperujący sklep wraz ze wszystkimi skrupulatnie prowadzonymi rachunkami, a on wówczas wyjedzie po dwudziestu pięciu latach na wysłużony urlop. Rozmyślania przerwał mu nagły szmer dochodzący z sieni. Po chwili otworzyły się drzwi i stanął w nich Stanisław Wokulski.
Rzecki dopiero po dłuższej chwili rozpoznał druha: „- Staś... jak mi Bóg miły!...Klepie go po wypukłej piersi, ściska za prawą i za lewą rękę, a nareszcie oparłszy na jego ostrzyżonej głowie swoją dłoń wykonywa nią taki ruch, jakby mu chciał maść wetrzeć w okolicę ciemienia”. Jego serce wypełniało szczęście z niespodziewanego powrotu wojaka. Po szybkim przygotowaniu poczęstunku mężczyźni zaczęli rozmawiać o wojnie i o polityce. Wokulski wyznał, iż to dzięki trwającemu konfliktowi zbrojnemu wzbogacił się, a dokładnie dzięki bogatemu wspólnikowi i celnym inwestycjom. Podkreślił, iż wszystko robił uczciwie i że jego pieniądze nie są naznaczone oszustwem: „- Nie bój się - ciągnął Wokulski. - Grosz ten zarobiłem uczciwie, nawet ciężko, bardzo ciężko. Cały sekret polega na tym, żem miał bogatego wspólnika i że kontentowałem się cztery i pięć razy mniejszym zyskiem niż inni. Toteż mój kapitał ciągle wzrastający był w ciągłym ruchu. - No - dodał po chwili - miałem też szalone szczęście... Jak gracz, któremu dziesięć razy z rzędu wychodzi ten sam numer w rulecie. Gruba gra?... prawie co miesiąc stawiałem cały majątek, a co dzień życie”.
strona: 1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14
Szybki test:
Molinari to:a) skrzypek
b) wiolonczelista
c) pianista
d) dyrygent
Rozwiązanie
Szuman uważał pieniądz za:
a) regulatora wolnego rynku
b) siłę napędową społeczeństwa
c) największe zło świata
d) sprawcę wyzysku
Rozwiązanie
Geist to:
a) uczony
b) polityk
c) lekarz
d) oficer
Rozwiązanie
Więcej pytań
Zobacz inne artykuły:
kontakt | polityka cookies