Jesteś w: Ostatni dzwonek -> Współczesność
Pierwsze wersy wiersza Herberta dają nam obraz rzeczywistości po Apokalipsie, a dokładnie po deszczu meteorów („deszczu gwiazd”), w wyniku którego łąkę obsypał popiół, zamieniając pokrytą do tej pory trawą i roślinnością ziemię w szary plac.
W oczekiwaniu na sąd zebrała się tam cała ludność pod strażą aniołów. O stosunku obserwującego to widowisko z boku podmiotu lirycznego do całej sytuacji świadczy sformułowane przez niego porównanie. Widok wyległych na łąkę ludzi przypomina mu stado „dwunogów”:
„z ocalałego wzgórza
można objąć okiem
całe beczące stado dwunogów”.
Określenie ludzi pejoratywnym epitetem „beczące stado” ujawnia jego pogardliwy stosunek do płaczących ze strachu ludzi. Nie jest to jednak jedyna interpretacja – sformułowanie to można jeszcze odnieść do obecnego w Biblii porównania ludzi do stada pasących się owiec.
„Dwunogów” jest niewielu, nawet po dołączeniu do nich tych, którzy zmartwychwstaną:
„(…) którzy przyjdą
z kronik bajek i żywotów świętych”.
W kolejnych wersach podmiot – niczym Wergiliusz w „Boskiej komedii” Dantego po piekle – wchodzi w rolę przewodnika po postapokaliptycznej rzeczywistości:
„ale dość tych rozważań przenieśmy się wzrokiem
do gardła doliny z którego dobywa się krzyk
po świście eksplozji
po świście ciszy
ten głos bije jak źródło żywej wody”.
Zachęca do przyjrzenia się dolinie, z dna której wydobywają się krzyki i dźwięki kolejnych wybuchów, porównane z odgłosem przerywającej ciszę kapiącej wody.
Rozpaczliwe krzyki należą do matek, od których odłączają dzieci, by móc każdego osądzić osobno:
„jak nam wyjaśniają
krzyk matek od których odłączają dzieci
gdyż jak się okazuje
będziemy zbawieni pojedynczo”.
Obecny tu zwrot „jak nam wyjaśniają” został zaczerpnięty z dziennikarskiej retoryki i przywodzi na myśl relację wojennego reportera, który właśnie przybliża grozę oglądanych wypadków.
Przymusowe oddzielanie wylęknionych dzieci od trzymających je kurczowo matek przypomina także sceny opisane przez Tadeusza Borowskiego w jego autobiograficznych opowiadaniach. W traktującym o selekcji transportu więźniów w Auschwitz fragmencie tekstu „Proszę państwa do gazu” mamy do czynienia z podobnym obrazem:U wrót doliny - treść
Pierwsze wersy wiersza Herberta dają nam obraz rzeczywistości po Apokalipsie, a dokładnie po deszczu meteorów („deszczu gwiazd”), w wyniku którego łąkę obsypał popiół, zamieniając pokrytą do tej pory trawą i roślinnością ziemię w szary plac.
W oczekiwaniu na sąd zebrała się tam cała ludność pod strażą aniołów. O stosunku obserwującego to widowisko z boku podmiotu lirycznego do całej sytuacji świadczy sformułowane przez niego porównanie. Widok wyległych na łąkę ludzi przypomina mu stado „dwunogów”:
„z ocalałego wzgórza
można objąć okiem
całe beczące stado dwunogów”.
Określenie ludzi pejoratywnym epitetem „beczące stado” ujawnia jego pogardliwy stosunek do płaczących ze strachu ludzi. Nie jest to jednak jedyna interpretacja – sformułowanie to można jeszcze odnieść do obecnego w Biblii porównania ludzi do stada pasących się owiec.
„Dwunogów” jest niewielu, nawet po dołączeniu do nich tych, którzy zmartwychwstaną:
„(…) którzy przyjdą
z kronik bajek i żywotów świętych”.
W kolejnych wersach podmiot – niczym Wergiliusz w „Boskiej komedii” Dantego po piekle – wchodzi w rolę przewodnika po postapokaliptycznej rzeczywistości:
„ale dość tych rozważań przenieśmy się wzrokiem
do gardła doliny z którego dobywa się krzyk
po świście eksplozji
po świście ciszy
ten głos bije jak źródło żywej wody”.
Zachęca do przyjrzenia się dolinie, z dna której wydobywają się krzyki i dźwięki kolejnych wybuchów, porównane z odgłosem przerywającej ciszę kapiącej wody.
Rozpaczliwe krzyki należą do matek, od których odłączają dzieci, by móc każdego osądzić osobno:
„jak nam wyjaśniają
krzyk matek od których odłączają dzieci
gdyż jak się okazuje
będziemy zbawieni pojedynczo”.
Obecny tu zwrot „jak nam wyjaśniają” został zaczerpnięty z dziennikarskiej retoryki i przywodzi na myśl relację wojennego reportera, który właśnie przybliża grozę oglądanych wypadków.
„Szczęknęły rygle, wagony otwarto. Fala świeżego powietrza wdarła się do środka, uderzając ludzi jakby czadem. Niezmiernie zbici, przytłoczeni potworną ilością bagażu, waliz, walizek, walize-czek, plecaków, tłumoków wszelkiego rodzaju (wieźli bowiem to wszystko, co stanowiło ich dawne życie, a miało rozpocząć przyszłe), gnieździli się w strasznej ciasnocie, mdleli od upału, dusili się i dusili innych. Teraz skupili się przy otwartych drzwiach, dysząc jak ryby wyrzucone na piasek.
(…)
Wylewa się z wagonu różnobarwna fala, objuczona, podobna do ogłupiałej, ślepej rzeki, która szuka nowego koryta. Ale zanim oprzytomnieją, uderzeni świeżym powietrzem i zapachem zieleni, już im pakunki wyrywa się z rąk, ściąga się palta, kobietom wyrywa się torebki, odbiera parasole.
(…)
Jakaś kobieta schyla się szybko podnosząc torebkę. Świsnęła trzcina, kobieta krzyknęła, potknęła się i upadła pod nogi tłumu. Dziecko biegnące za nią pisnęło: „Mamełe!” — taka mała, rozczochrana dziewczynka...
Rośnie kupa rzeczy, walizek, tłumoków, plecaków, pledów, ubrań, torebek, które, padając, otwierają się i wysypują barwne tęczowe banknoty, złoto, zegarki; przed drzwiami wagonów piętrzą się stosy chleba, gromadzą słoiki różnobarwnych marmolad, powideł, pęcznieją zwały szynek, kiełbasy, rozsypuje się po żwirze cukier. Zapchane ludźmi auta odjeżdżają z piekielnym warkotem, wśród zawodzenia i wrzasku kobiet opłakujących dzieci, i ogłupiałego milczenia nagle osamotnionych mężczyzn.
strona: 1 2
Zobacz inne artykuły:

kontakt | polityka cookies