Jesteś w: Ostatni dzwonek -> Współczesność
„Namuzowywanie” pochodzi z trzeciego, po „Obrotach rzeczy” z 1956 r. i „Rachunku zachciankowym” z 1959 r., tomiku poezji w dorobku Mirona Białoszewskiego – „Mylne zwruszenia”, wydanego w 1961 r. Po wielkim sukcesie, zwłaszcza pierwszego zbioru, poeta stał się ulubieńcem krytyków literackich, co nie do końca mu się podobało. Dlatego też chciał zrobić wszystko, co w jego artystycznej mocy, by zrazić do siebie „znawców” poezji. W bardzo obrazowy sposób zjawisko to opisał Artur Sandauer, wybitny badacz polskiej literatury, a także wielki orędownik twórczości Białoszewskiego, w pracy „Poeci czterech pokoleń”:
„Każda krytyka jest po trosze morderstwem: im bardziej wnikliwa, tym niebezpieczniejsza dla pisarza, tym bystrzej dokonuje na nim psychoanalizy. Następuje moment samouświadomienia: dawniej po prostu był; teraz wie, kim jest. Schwytany w jej pojęcia, czuje się jak motyl w siatce: nie zostało mu się nic innego, jak trzepotać zgodnie z jej przewidywaniami albo przepoczwarzyć się tak radykalnie, by ująć jej skalpelowi”. Badacz dodaje, iż szczególnie podatni na zagrożenia wynikające z aplauzu krytyków są poeci, którzy przez lata tworzyli „do szuflady”, czyli tacy jak Białoszewski właśnie.
Przypomnijmy, iż oficjalnie debiutował on dopiero w wieku trzydziestu czterech lat. Według Sandauera, autor „Namuzowywania” w tomiku „Mylne wzruszenia” robił wszystko, „co w jego mocy, by «nastawić się» wrogom i przepoczwarzyć z powrotem w gąsienicę”.
Z pełnym przekonaniem można powiedzieć, iż „Mylne wzruszenia” były artystycznym manifestem, sprzeciwem Białoszewskiego wobec otaczającego go środowiska kulturowego „z wyższych sfer”, które za wszelką cenę pragnęło, by stał się on jego częścią. Poprzez wspomniany tomik wierszy, artysta zadeklarował swoją odmienność.
Sandauer nazwał go wręcz satanistą, który kierował się następującą logiką: „Ponieważ nie mogę uchylić się Złu, które i tak mnie dopadnie (…) wolę przyjąć je dobrowolnie, oprzeć na nim swój system wartości, czynić je świadomie – tak aby każdy mój postępek był policzkiem wymierzonym ustalonym hierarchiom. Białoszewski objawia się w «Mylnych wzruszeniach» jako satanista języka. Wie doskonale, co to kunszt poetycki, i właśnie dlatego chce, by każde jego słowo drażniło skrzeczącym dysonansem, przeczyło konwencjom i nie tylko wersyfikacji, ale gramatyki i ortografii. Krótko mówiąc, na pochlebne propozycje świata kultury odpowiada jak najbardziej kunsztownym «wypięciem się»”.
Tworząc kolejne utwory „Mylnych wzruszeń”, w tym również „Namuzowywanie”, Białoszewski postawił sobie za cel sparodiowanie swoich wcześniejszych dokonań i zadrwienie z konwencji poetyckiej, a zwłaszcza ze słowa. Krytyce poddał również wszelkie sztuczne zabiegi, które odróżniają język poezji od mowy potocznej, jak na przykład rym. Białoszewski postanowił, iż jego poezja będzie, tylko z pozoru, przypominała bełkot, że będzie możliwie jak najlepiej oddawała sposób, w jaki normalni ludzie komunikują się ze sobą na co dzień. Jak celnie zauważa Sandauer: Namuzowywanie - interpretacja i analiza
„Namuzowywanie” pochodzi z trzeciego, po „Obrotach rzeczy” z 1956 r. i „Rachunku zachciankowym” z 1959 r., tomiku poezji w dorobku Mirona Białoszewskiego – „Mylne zwruszenia”, wydanego w 1961 r. Po wielkim sukcesie, zwłaszcza pierwszego zbioru, poeta stał się ulubieńcem krytyków literackich, co nie do końca mu się podobało. Dlatego też chciał zrobić wszystko, co w jego artystycznej mocy, by zrazić do siebie „znawców” poezji. W bardzo obrazowy sposób zjawisko to opisał Artur Sandauer, wybitny badacz polskiej literatury, a także wielki orędownik twórczości Białoszewskiego, w pracy „Poeci czterech pokoleń”:
„Każda krytyka jest po trosze morderstwem: im bardziej wnikliwa, tym niebezpieczniejsza dla pisarza, tym bystrzej dokonuje na nim psychoanalizy. Następuje moment samouświadomienia: dawniej po prostu był; teraz wie, kim jest. Schwytany w jej pojęcia, czuje się jak motyl w siatce: nie zostało mu się nic innego, jak trzepotać zgodnie z jej przewidywaniami albo przepoczwarzyć się tak radykalnie, by ująć jej skalpelowi”. Badacz dodaje, iż szczególnie podatni na zagrożenia wynikające z aplauzu krytyków są poeci, którzy przez lata tworzyli „do szuflady”, czyli tacy jak Białoszewski właśnie.
Przypomnijmy, iż oficjalnie debiutował on dopiero w wieku trzydziestu czterech lat. Według Sandauera, autor „Namuzowywania” w tomiku „Mylne wzruszenia” robił wszystko, „co w jego mocy, by «nastawić się» wrogom i przepoczwarzyć z powrotem w gąsienicę”.
Z pełnym przekonaniem można powiedzieć, iż „Mylne wzruszenia” były artystycznym manifestem, sprzeciwem Białoszewskiego wobec otaczającego go środowiska kulturowego „z wyższych sfer”, które za wszelką cenę pragnęło, by stał się on jego częścią. Poprzez wspomniany tomik wierszy, artysta zadeklarował swoją odmienność.
Sandauer nazwał go wręcz satanistą, który kierował się następującą logiką: „Ponieważ nie mogę uchylić się Złu, które i tak mnie dopadnie (…) wolę przyjąć je dobrowolnie, oprzeć na nim swój system wartości, czynić je świadomie – tak aby każdy mój postępek był policzkiem wymierzonym ustalonym hierarchiom. Białoszewski objawia się w «Mylnych wzruszeniach» jako satanista języka. Wie doskonale, co to kunszt poetycki, i właśnie dlatego chce, by każde jego słowo drażniło skrzeczącym dysonansem, przeczyło konwencjom i nie tylko wersyfikacji, ale gramatyki i ortografii. Krótko mówiąc, na pochlebne propozycje świata kultury odpowiada jak najbardziej kunsztownym «wypięciem się»”.
„Język potoczny ma swoje prawa specyficzne; gdy dostrzegamy w oczach rozmówcy błysk zrozumienia, ucinamy, kończymy gestem, mimiką, dźwiękiem nieartykułowanym. Nikt tego u nas nie zapisywał przed Białoszewskim. Odkrywa on chaotyczne bogactwo mowy mówionej, kopiując ją jak naturalista (…). Po raz pierwszy od wielu stuleci powstają tu wiersze przeznaczone wyłącznie do wygłaszania”.
Białoszewski w pełni zgadzał się ze starym porzekadłem – „język to kurtyzana w sztucznych perłach zębów”. Można z tego wnioskować, iż jest on, język, z jednej strony piękny, ale z drugiej kłamliwy, fałszywy i niewierny. O ile w romantyzmie niektórzy poeci ubolewali nad językiem, iż jest on zbyt ubogi, by wyrazić przepełniający ich ogrom uczuć, to współcześni mieli z nim problem dokładnie odwrotny, nie mieli nic ciekawego do powiedzenia. Jedyne, co zostało poetom doby najnowszej, w tym także Białoszewskiemu, to nieudolne próby zamaskowania swojej małości, zwyczajności, przeciętności wyszukanym i pięknym językiem poezji. Zupełnie tak jak kurtyzana ukrywa swoje niedoskonałości pudrem czy perfumami.
strona: 1 2 3
Zobacz inne artykuły:

kontakt | polityka cookies